quinze

23 2 0
                                    

Zaraz po odwiezieniu Inès do szpitala i upewnieniu się, że otrzymała odpowiednią opiekę, zdecydowaliśmy z Ferrandem skontaktować się z Naevą i dowiedzieć się, co z kwiatem. Cahnnel zadzwonił do dziewczyny natychmiast po opuszczeniu murów szpitala. Zamierzaliśmy udawać, iż nadal jesteśmy w szpitalu, by móc bez większych komplikacji zająć się likwidacją tego, prawdopodobnie zabójczego, dzieła Cecilli.

Oczywiście, to, że Ferrand zadzwonił do Naevy, nie oznaczało zaraz, że odebrała telefon. Nie martwiło nas to jednak, była to bowiem pierwsza próba nawiązania z nią połączenia. Mój świeżo upieczony pan zadzwonił więc ponownie. Ale Naeva znowu nie odebrała. Obawa i zniecierpliwienie wypisały się na twarzy młodego mężczyzny tak intensywnie, że odniosłem wrażenie, jakby jego zmarszczki na czole były miejscami pociągnięć jakiegoś pisadła o wyjątkowo mocnym atramencie. Mogłem niemalże czytać z jego facjaty.

- Nie odbiera... - powiedział, ponawiając połączenie.

Staliśmy przed tym głupim szpitalem, ja - opanowany, dobrej myśli, Ferrand - z każdą sekundą bardziej spanikowany i przestraszony.

- Spokojnie, może wyciszyła telefon - podsunąłem, obserwując jak niedaleko nas, tuż pod wejściem do gmachu staje karetka. Jej tylne drzwi otworzyły się, a z jej wnętrza wyskoczyło sprężyście dwóch ratowników medycznych. Byli młodsi od tych, którzy próbowali ocalić zranione osoby na ulicy Rue Norvins. To sprawiło, że zastanowiłem się, czy przypadkiem nie zajęli miejsca tamtych dwóch, którzy zginęli podczas owej akcji ratowniczej.

Ferrand odsunął słuchawkę od ucha. Szczęki zaciskał mocno do granic możliwości; dziwiłem się, że jeszcze nie usłyszałem chrupnięcia, oczekując że niebawem któryś z jego zębów po prostu skruszy się pod naciskiem reszty.

- Zadzwoń jeszcze raz – poleciłem i wsadziłem ręce głęboko w kieszenie płaszcza, ponieważ tego piątku było nieopisanie mroźno.

Ferrand usłuchał się, ale nie bał się dodać, że to ostatni raz, kiedy do Naevy dzwoni i jeżeli nie odbierze, zabieramy się tam.

Moje oczy wróciły do przyglądania się karetce. Nosze, wraz z jakimś pacjentem wyjechały z pojazdu na podłoże i ratownicy poczęli pchać przewoźne łóżko w kierunku głównego wejścia do szpitala. Nim jednak zniknęli mi z pola widzenia, zdążyłem nieco przyjrzeć się poszkodowanej osobie. Był nią młody mężczyzna, w wieku podobnym do Ferranda. Ciało owinięte miał kocem termicznym. Odsłoniętą zaś pucołowatą twarz pokrywały takie same plamy, jakie zagościły na ciemnej skórze Inès.

Przełknąłem z trudem ślinę, mając nadzieję, że Ferrand niczego nie zobaczył. Zmartwiłby się tylko jeszcze bardziej.

- Halo? Naeva? Dlaczego nie odbierasz? Wiesz, jak się wystraszyłem!? - Mogłem chyba stwierdzić, że krzyczał do telefonu, prawda? Albowiem jego głos z pewnością nie zaliczał się do kategorii „lekko podniesiony".

Ferrand tupał stopą o betonową ścieżkę dla pieszych, wybijając nerwowy rytm.

- Co?! Nie ma?! - Cahnnel wbił we mnie rozhuśtane, wymowne spojrzenie, jakbym wiedział, co powiedziała przed chwilą Naeva i miał podzielić jego zdziwienie. Fakt, iż się tak nie stało, nie był istotny. Ważniejsze było to, że to „coś" zniknęło. I mimo, że nie miałem problemów z domyśleniem się o co chodzi, i tak zapytałem.

- Naeva mówi, że tamte kwiaty zniknęły.

- Jak to zniknęły?

- No, mówi, że zostały tylko uschnięte na wiór łodygi, o ile to w ogóle jest to, o czym mówimy.

MIRACULOUS czarne uszy | Kwami story [wersja demo; przerwane*]Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon