huit

43 3 12
                                    

Ferrand biegł tak szybko, na ile tylko było go stać. Byłem tego świadom. Niemniej jednak, wciąż było to w mojej opinii tempo zbyt wolne. Jeżeli nie chcieliśmy, by zginęła lub choćby ucierpiała nawet jedna osoba, zwykły bieg zupełnie nie sprawdzał się w tej sytuacji.

- Ferrand, szybciej. - Ponagliłem go, na co ten tylko się poirytował.

- Plagg, biegnę najszybciej... jak tylko mogę... - wysapał, omijając przeszkody, jakie pozostawili po sobie ludzie uciekający w popłochu.

Na ziemi znajdowały się tylko przewrócone krzesła, pobite talerze po cieście, papierowe kubki po kawie na wynos, ale również obrazy, które stały na wprost do naszej, miałem nadzieję, w przyszłości stale odwiedzanej kawiarni Au Cadet De Gascogne. Nie było pewności, czy po dzisiejszym zamachu Cecillii na "ulicę artystów" - Rue Norvins, ktokolwiek odważy się tu zajrzeć bez obaw przed zostaniem zaatakowanym przez z pozoru serdeczną kelnerkę czy chociażby zwykłego przechodnia.

- Musisz uświadomić sobie, że jesteś Czarnym Kotem - starałem się, by me słowa wybrzmiały w jego głowie (bo tylko tam był w stanie mnie teraz usłyszeć) dość dosadnie i seryjnie. - A więc i jesteś zdolny do rzeczy, których zwykli ludzie nie zrobią choćby w snach.

Ferrand musiał jedynie zezłościć się bardziej, bo owymi słowami wprowadziłem go w niepewność i silnie dającą się wyczuć obawę.

- Czyli?

Cahnnel przeskoczył nad walającym się na samym środku kamiennej drogi stojakiem z porozrzucanymi wkoło niego kartkami pamiątkowymi. W oddali, oprócz odgłosu karetek i radiowozów policyjnych dało się usłyszeć także krzyki i zawołania. Oznaczało to, że na końcu Rue Norvins wciąż znajdowali się ludzie i że właśnie tam dzieje się teraz to, co jest najmniej pożądane.

- Możesz biec jak kot.

Ferrand prychnął, nie wierząc w moje słowa. No tak, jak mógłby wierzyć magicznej istocie, która wchłaniana była przez równie magiczny pierścień, dzięki czemu mogła go przemieniać w superbohatera o równie magicznych zdolnościach, jak wszystko wspomniane wcześniej?

- Spróbuj. Będziemy tam szybciej.

- Żartujesz sobie ze mnie? - Nie dawał za wygraną.

Sygnał karetek zniknął, podobnie z sygnałem radiowozów. Powietrze zdało się przez to spokojniejsze. Niestety, tylko na moment, zaraz bowiem żywioł ten praktycznie zawrzał, a hałas zwiększył się. Rozległ się huk strzału.

Wówczas Ferrand, zapominając o bezsensownym spieraniu się ze mną, począł biec na czterech "łapach" niby kot - przez kilka pierwszych chwil całkiem niezdarnie, lecz szybko udało mu się złapać rytm i układać odpowiednio dłonie i stopy na podłożu. Gdybym biegł teraz obok niego, na moją twarz wypłynąłby szeroki, w pewnym sensie pełen dumy uśmiech. W tej chwili bowiem, Ferrand mógł nazwać się prawdziwym "czarnym kotem".

- Kuźwa... - mruknął pod nosem, mając zaciesz jak małe dziecko. Szybko jednak spoważniał, świadomy obecnej sytuacji.

Teraźniejszym tempem, na koniec ulicy dotarliśmy zdecydowanie szybciej, niż gdyby Ferrand biegł "po ludzku". Po drodze minęliśmy pizzerię, gdzie - z tego, co słyszałem - często jadło się w akompaniamencie śpiewu pianina. Między innymi właśnie od momentu jej minięcia, Ferrand musiał stanąć na nogach, by nie wpaść w uciekających w amoku przerażonych ludzi czy innych, sparaliżowanych lub próbujących zrozumieć zaistniałą sytuację. Zdawało się, że zapanował tu jeszcze większy chaos niźli na początku incydentu. Plamy krwi były zauważalne częściej, a sami zarażeni... cóż, nie było sposobu na ich przegapienie.

MIRACULOUS czarne uszy | Kwami story [wersja demo; przerwane*]Where stories live. Discover now