douze

19 2 0
                                    

Ostatecznie przydzielono mi miejsce na tym nieprzyjemnie twardym materacu w salonie. Dostałem też kategoryczny zakaz włażenia do sypialni Ferranda pod groźbą zostania wyrzuconym przez okno.

Tego więc wtorkowego bardzo wczesnego popołudnia zdecydowaliśmy wraz z moim panem, że pojedziemy do mnie po moje rzeczy, a jednocześnie pożegnam się też z Michiakim.

Wiedziałem, że nadal będę w tym samym mieście, co mężczyzna i nadal będę miał możliwość spotkania się z nim, lecz i tak dobijała mnie myśl o opuszczeniu go. Nie miałem wątpliwości, że sobie poradzi, w dalszym ciągu zresztą będzie zarabiał i na siebie, i na mnie - musiałem bowiem mieć czym płacić wspólny od teraz czynsz i resztę rachunków w mieszkaniu Ferranda...

I tak, musiałem przyznać, że bycie bezrobotnym jako takim było niekiedy przytłaczające, gdy uświadamiałem sobie, jak bardzo uzależniony od mojego senseia byłem.

Było wpół do drugiej, kiedy przekroczyliśmy wraz z Ferrandem próg mojego i Tono mieszkania. Musiało mu się tu nawet spodobać, rozglądał się bowiem po wnętrzu równie entuzjastycznie jak ja dzisiaj po wkroczeniu do jego kawalerki.

- Jestem, Michiaki-san! - zawołałem, lecz odpowiedziała mi cisza.

No tak, Michiaki z pewnością był teraz w pobliskiej klinice i zajmował się którymś już z kolei pacjentem tego dnia. Mówiąc bowiem Naevie, iż „mój wujek" jest fizjoterapeutą, nie kłamałem. Właśnie tym zajmował się on prócz bycia moim mentorem i opiekunem.

- Jest w pracy... - wyjaśniłem migiem, z góry obierając za kierunek swój pokój. Ferrand podążył zaś posłusznie za mną, po drodze pozbywając się kurtki ze swoich ramion, a pozostając z szyją owiniętą szalikiem.

Rozejrzałem się po niewielkim pozostawionym w pokoju bałaganie. Zupełnie, jakbym miał w zamiarze wrócić tu i wszystko w spokoju posprzątać, zamiast po prostu zabrać potrzebne rzeczy i zniknąć. Przybijająca była jedna, konkretna myśl - w Paryżu wraz z Michiakim mieszkałem może cztery dni. I na tym się to właśnie kończyło.

- Co robi? - zapytał Ferrand, wzrokiem błądząc po moim pokoju.

- Jest fizjoterapeutą. - Odrzekłem i również zdjąłem swój płaszcz, po czym położyłem go na czas pakowania na niepościelonym łóżku.

- Ach.

Podszedł do niskiego, niemniej jednak pokaźnie długiego regału na książki, który przytulał swój prawy bok do dużo mniejszej szafki nocnej, również przytulonej - do mojego ogromnego łóżka. Zabrał się za delikatne, acz niemal rytualne przeglądanie lektur i obmacywanie ich. Chętniej sięgał po te starsze, zapewne ze względu na ich unikatowy, słodkawy zapach. Karygodne byłoby nie wspomnieć również o tym, iż zaciągał się ich zapachem... co najmniej mocno.

- Wszystko w porządku? - zapytałem, przypatrując mu się ze zmrużonymi w niepewności oczami.

- Uwielbiam stare książki - wyznał i powąchał znów kartki tomiszcza, trzymanego w bieżącej chwili w rękach.

- Widzę. Nie sposób nie zauważyć. - Potrząsnąłem głową teatralnie, chcąc wyrazić tym gestem swe „uznanie". - Zapewne więc wolisz klasyki. - Bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

- Tak - przyznał, wsuwając z ostrożnością, z jaką obchodzi się z nowo narodzonym dzieckiem, egzemplarz pomiędzy inne dzieła.

- A czytasz je czy zjadasz? - zapytałem niby to zupełnie poważnie.

Na moją twarz wypłynął ledwo widzialny uśmiech tryumfu, kiedy zobaczyłem, jak Ferrand już otwiera usta, by odegrać się za me złośliwości jakąś bezlitosną ripostą, lecz żadna z takowych nie zawidniała pośród jego pozostałych myśli. Zacisnął więc zaraz wąsko wargi i odwrócił ode mnie obruszone spojrzenie, uczepiając się nim nieprzejrzanych jeszcze przez niego książek.

MIRACULOUS czarne uszy | Kwami story [wersja demo; przerwane*]Where stories live. Discover now