a/n: krótki, najprawdopodobniej nic nie wnoszący do Waszego życia rozdział. w sumie, to jakby dokończenie "neuf". w nocy powinno pojawić się tu coś jeszcze.
Od razu na wejściu zdjąłem z głowy nieco za płytko naciągniętą beanie i rzuciłem ją na szafkę na buty stającą pod wieszakiem. Michiaki pomógł mi zdjąć płaszcz i odwiesił go, podczas gdy ja ociężałym krokiem powędrowałem do swojego pokoju. Musiałem opierać się ręką o ścianę, by nie gibnąć się do tyłu lub na bok.
Zastanawiało mnie to, jakim cudem byłem wyczerpany aż w takim stopniu. Jakbym nie spał z kilka dni i dodatkowo pracował jeszcze w kopalni soli.
- Nie ma bata, wprowadzam się do Ferranda. W innym wypadku zdechnę gdzieś po drodze tutaj, na środku chodnika. - Powiedziałem.
Tego, w jaki sposób znalazłem się na łóżku, nie można byłoby nazwać położeniem się na nim. Ja po prostu przechyliłem się na bok i na nie upadłem. Miękki materac pochłonął mnie niemalże do połowy, a grubaśna poduszka połknęła częściową moją twarz o wymęczonym wyrazie, zabierając mi dostęp do powietrza. Kiedy więc zacząłem się dusić, poprawiłem się, przekręcając się z wysiłkiem na plecy.
- Wyglądasz żałośnie, Plagg-kun - skwitował Michiaki, przyglądając mi się z progu pokoju.
- I tak też się czuję. Będę musiał zadbać o kondycję, w innym wypadku prędzej zasnę na wieki, niż pomogę Ferrandowi pokonać Cecillię.
Sensei podszedł do mnie z niewielkim słoiczkiem z czymś przypominającym olej kokosowy w środku. Postawił go na szafce nocnej po mojej lewej i rzekł:
- Posmaruj tym rany, jeżeli jakieś masz. Dasz radę zrobić to sam?
- Tak, poradzę sobie. Dziękuję, Michiaki-san.
Michiaki skinął głową i odszedł bez słowa, zamykając za sobą drzwi.
Podniosłem się powoli do siadu i chwyciłem w swoją dłoń o szczupłych palcach zbiorniczek z maścią. Odkręciłem nakrętkę i powąchałem medykament. Pachniał wbrew pozorom dość przyjemnie. Jak kwiat wanilli z alkoholem.
Aż przypomniał mi się zapach japońskiej dwunastoletniej whisky Yamazaki, którą przyszło mi skosztować podczas mojego krótkiego pobytu w Osace dwa lata temu. Poleciałem tam z Michiakim, by odwiedzić jego rodzinę; miał bowiem nie zobaczyć jej potem przez wiele długich lat.
Położyłem otwarty słoiczek na zmiętej z lekka kołdrze i zabrałem się za rozpinanie koszuli. Kiedy udało mi się ją zdjąć, obejrzałem ją dokładnie. Rzeczywiście, przy łączeniu lewego rękawa z ramieniem puścił szew. Dziura musiała zrobić się w momencie, kiedy Ferrand oderwał ode mnie tamtą zarażoną kelnerkę.
Przekręciłem głowę, wytężając wzrok i próbując dostrzec jakiekolwiek obrażenia na ciele. W miejscu, gdzie wcześniej znajdowałoby się rozdarcie koszuli widniało dość głębokie zadrapanie. Nie mogłem jednak dojrzeć, jak duże ono jest, szło bowiem aż na plecy. Zachciało mi się płakać - musiałem wstać i podejść do szafy w rogu pokoju, a potem otworzyć ją, by przejrzeć się w lustrze wmontowanym w wewnętrzną stronę jej drzwi.
Jęcząc, wygramoliłem się z łóżka, które teraz było moją ulubioną rzeczą na tym świecie, po drodze chwytając pojemnik z maścią. Kiedy już mogłem zobaczyć swe odbicie, przekręciłem się plecami do szklanej tafli. Zabrałem się za dokładny ogląd swych pleców.
BẠN ĐANG ĐỌC
MIRACULOUS czarne uszy | Kwami story [wersja demo; przerwane*]
Viễn tưởng*Brudnopis "Kwiatu agawy" pisany w trakcie NaNoWriMo2018. Historia jest niedokończona; praca nad nią przerwana. OPIS: Plagg bliski był zapomnienia o istnieniu Paryża. Pasienie kóz na polach Wysp Kanaryjskich było znacznie bardziej przejmujące, niż...