onze

26 3 15
                                    


Jeżeli ktoś powiedziałby mi, że jestem absurdem, zgodziłbym się. Bo miałem dwa dni na wzięcie numeru od Ferranda, żeby w każdej chwili móc się z nim skontaktować. I nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby tak zrobić. Jak więc go znalazłem?

Otóż przypomniałem sobie o karteczce, którą włożyła mi Naeva poprzedniego dnia do kieszeni koszuli. Była to karteczka zbawienna, w pewnym sensie. Dzięki niej odzyskałem wiarę w to, że dzisiaj uda mi się załatwić przynajmniej połowę rzeczy związanych z ogarnięciem kwestii przeprowadzki. Wprawdzie, na karteczce był tylko numer Naevy, ale zaraz podała mi za moją prośbą numer do Cahnnela i było po problemie.


Ferranda znalazłem więc siedzącego na placu Trocadero i gapiącego się pustym wzrokiem w wieżę Eiffla. Było dopiero po dziewiątej, dodatkowo panowała wszem wobec zima, toteż nie był on zapełniony turystami tak, jakby to mogło mieć miejsce późną wiosną lub latem. Warto też wspomnieć o wczorajszym szaleństwie na Rue Norvins. Montmartre na pewno będzie cierpieć na tym zdarzeniu przez jakiś okres czasu zmniejszoną liczbą odwiedzających.

Usiadłem obok niego na jednym ze schodków, zaraz jednak się podniosłem, gdyż - pomimo tego, że z lekka się ociepliło i śnieg nie padał już kolejny dzień - nie chciałem zrobić sobie z tyłka mrożonki.

- Możesz pożegnać się ze zdrowymi nerkami - rzuciłem niedbale, obrzucając obojętnym spojrzeniem wieżę Eiffla.

Stała naprzeciwko nas, w całej swej okazałości, a mnie jedynie przemknęło przez myśl, że brakuje tu tylko jakichś zamachowców, którzy by się ładnie pod wieżą wysadzili. Cóż, najwidoczniej czarny humor mi dziś jak najbardziej dopisywał.

- Nie siedzę tu długo, usiadłem po tym, jak napisałeś do mnie, że niedługo będziesz. - Wytłumaczył, choć nie miałem wątpliwości, że równie dobrze mógł po prostu zignorować moją uwagę, tyle go obeszła.

- Nie dokończyliśmy wczorajszej rozmowy, Naeva nagle przyszła. - Zacząłem ni z tego, ni z owego.

- Jakiej rozmowy... - oderwał tępy wzrok od głównej atrakcji Paryża i przebiegł nim po mojej twarzy o dużo łagodniejszych rysach od jego, zdecydowanie mocniej zarysowanych.

Brwi miał zbliżone mocno do siebie, jednak zaraz podskoczyły one do góry, gdy Ferrand skojarzył, o czym mówię.

- Nie zmieścisz się u mnie w kawalerce.

Westchnąłem tylko ciężko w odpowiedzi na to.

- Co wzdychasz? - Stanął szybko, wręcz gwałtownie twarzą na wprost do mnie, sztyletując mnie pogardliwym spojrzeniem. - Nie pisałem się na to. - Powiedział hardo.

Przybliżył się nieco, przez co zrobiłem krok w tył, nie chcąc, by w dalszym ciągu naruszał moją przestrzeń osobistą. Czułem się bowiem nieswojo, jednocześnie nie wątpiąc, że gdyby Ferrand odpowiednio się nakręcił, byłby gotów rzucić się na mnie z pięściami.

- Nie pisałem się na nic, co miało miejsce wczoraj i w niedzielę. Byłem szczęśliwy dopóki ty nie pojawiłeś się znikąd z tym pieprzonym pierścieniem! - Mówił owe słowa cicho, aczkolwiek tak dobitnie, że brzmiały nawet głośniej, niż gdyby je wykrzykiwał, a te odbiłyby się echem od ścian Pałacu Chaillot. Czerwonym od mrozu palcem lewej dłoni wskazał na idealnie okalający jego prawy serdeczny czarny sygnet.

- Nie zdejmuj go - powiedziałem szybko na wypadek, gdyby przyszło mu to do głowy.

Odczuwałem w tym momencie każdą jego negatywną emocję; a był ich taki ogrom, że czułem się nimi teraz niemalże zbombardowany.

MIRACULOUS czarne uszy | Kwami story [wersja demo; przerwane*]Where stories live. Discover now