1.Pierwsze spotkanie

7.8K 406 136
                                    

Kilka słów na początek:
Książka napisana została przez osobę młodą, niezaznajomioną w chorobami psychicznymi, szczególnie czymś tak strasznym i ciężkim jak depresja. Opowiadanie nie jest poradnikiem obchodzenia się z takimi osobami. Prosiłabym o rozsądek i potraktowanie przedstawionych sytuacji jako literacką fikcję bez odniesienia w realnym życiu. Miłego czytania! 

Pov.Sebastian

Nieprzyjemny dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu, dając do zrozumienia, że jest już godzina szósta rano. Oznaczało to, że musiałem zbierać się do pracy. Sięgnąłem po telefon i włączyłem drzemkę, po czym przewróciłem się na drugi bok, na nowo opatulając ciepłą kołdrą. Był październik, a co za tym idzie, robiło się coraz zimniej, nie tylko na dworze, ale i w mieszkaniu. Co prawda w każdej chwili mogłem włączyć kaloryfery, jednak skrzynka z elektroniką znajdująca się w korytarzu wydawała się tak daleko od łóżka... Po chwili usłyszałem moją ulubioną piosenkę sączącą się z głośnika telefonu. Sięgnąłem po niego niechętnie i spojrzałem na wyświetlacz, gdzie widniał numer mojego pracodawcy.

- Słucham. - zdziwiłem się, jak zachrypnięty był mój głos o poranku.

- Przepraszam cię, Sebastian, jednak dziś będziesz musiał przyjechać do pracy o pół godziny wcześniej. - powiedział szef, w którego głosie nie dało się usłyszeć ani cienia skruchy. Mimo początkowego ''przepraszam'' dobrze wiedziałem, że nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za zabranie mi dodatkowych trzydziestu minut.

- To coś poważnego? - zapytałem, zakładając na bose stopy kapcie. Następnie udałem się do szafy, by wybrać jakieś ubrania na dziś.

- Można tak powiedzieć. Mamy tutaj sprawę, do której tylko ty się nadajesz. - odrzekł, wzdychając przy tym ciężko. Wydawał się zmęczony.

- Skoro tak, będę. - oznajmiłem, po czym przerwałem połączenie.

Potem znów usiadłem na krawędzi łóżka, odłożyłem telefon na szafkę nocną, a następnie skryłem twarz w dłoniach. Przeczuwałem, że to znowu jakaś głupota, a na mnie spadnie obowiązek jej wykonania, ponieważ wszyscy inni się wymigali. Ale nic nie mogłem z tym specjalnie zrobić, musiałem się z czegoś utrzymywać i choć wszędzie przyjęliby mnie bez mrugnięcia okiem, za długo pracowałem, aby dostać się do najlepszej agencji oferującej usługi psychologiczne. Nie zamierzałem tego porzucić przez chwilowe przepracowanie.

***

Będąc w windzie, zesztywniałym z zimna palcem przycisnąłem guzik, który przedstawiał liczbę dwadzieścia trzy. Kilka chwil wcześniej dostałem SMS-a, że mam od razu przyjść do biura szefa. Nie byłoby to problemem, gdyby drzwi nie otworzyły się o trzynaście pięter za wcześnie, a do środka nie wpadł mężczyzna o długich, czerwonych włosach. Nazywał się Grell, jednak ja potocznie określałem go flamastrem (naprawdę ciężko było go odróżnić od zakreślacza. Tyle że zakreślacz był do czegoś potrzebny). Jego czerwony ubiór i włosy w tym samym kolorze stanowiły ciekawy kontrast w porównaniu ze smutnym zazwyczaj wyglądem Nowojorczyków.

- Oh, Sebuś. Co cię sprowadza o tak wczesnej porze, co? - zapytał, a ja miałem ochotę ukręcić mu ten czerwony łeb. Bo Grell Stucliff był osobą, która nie leczyła depresji. Ona ją wywoływała.

- Szef znowu ma jakąś pilną sprawę. - mruknąłem obojętnie i skupiłem wzrok na pasku u góry, na którym pokazywała się liczba pięter, które pozostały jeszcze do celu. Obecnie wynosiła ona dziesięć.

- Ja mam nową pacjentkę. - powiedział ucieszony, jakby z dumą, po czym uwiesił się na moim ramieniu Był to jego wnerwiający zwyczaj. -Słyszałem, że wybrała mnie spomiędzy pięciu innych.

- A co się stało z poprzednią? - zapytałem ze zgrozą i w głowie ''pomodliłem'' się za nową pacjentkę, która była pewnie nieświadoma swojego wyboru. Choć wydawało mi się przy tym, że nie wypada, aby ateista modlił się, nawet jeśli słowo to jest ubrane w cudzysłów.

- Zrezygnowała. Powiedziała, że ona tutaj przyszła na terapię i nie będzie wydawać tylu pieniędzy tylko po to, aby jakiś debil kazał jej wykonywać gówniane ćwiczenia. - powiedział, po czym zrobił zdegustowaną minę. - I tyle czasu poszło na nic.

- No to życzę ci, aby nowa pacjentka bardziej doceniła twoje metody. - powiedziałem zniecierpliwiony, po czym ulotniłem się z windy, która stanęła na dwudziestym trzecim piętrze.

Pędem udałem się pod gabinet pracodawcy, który znajdował się na końcu długiego korytarza. W drodze rozmyślałem jednak nad tym, ile wytrzyma nowa podopieczna Grella. Nie łudziłem się, że dotrwa do końca pierwszej sesji. Co prawda mój kolega po fachu nie był złym psychologiem, potrafił rozmawiać z ludźmi i każdy się przed nim otwierał. Problemem były jego nowatorskie metody, których ja sam do końca nie znałem i nie chciałem poznawać. Myślałem o nich do czasu, aż nie stanąłem pod gabinetem pracodawcy.

***

Siedziałem na twardym, szpitalnym krześle i przeglądałem dokumentację medyczną, jak się okazało, mojego nowego podopiecznego. Miałem się zająć chłopakiem o imieniu Ciel, którego nazwisko było równie wymyślne-Phantomhive. Właśnie dochodził do siebie po nieudanej próbie samobójczej. Moim zadaniem było zająć się nim przez dwa miesiące, póki nie rozwiąże się sprawa z jego prawnymi opiekunami, ponieważ dotychczasowa rodzina zastępcza całkiem się go wyrzekła. W takim stanie nie mógł znaleźć się w domu dziecka, przez co opieka nad nim pozostawała sprawą skomplikowaną.

Mimo dostania dziesięciu stron A4, wciąż cholernie mało o nim wiedziałem, gdyż większość to były podane, jak i zażywane wcześniej leki. Było tego sporo z uwagi na to, że byłem już czwartym psychologiem starającym się mu pomóc. Mnie bardziej od leków i terapii, jakie przechodził, interesował jego charakter. Jaki był, co lubił, przez co się uśmiechał, jeśli w ogóle to robił. O tym najwyraźniej musiałem przekonać się sam.

Po chwili poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Spojrzałem w górę, przez co ujrzałem twarz lekarza.

- Chce pan zobaczyć Ciela? - zapytał z przyjaznym uśmiechem.

- Jeśli jest taka możliwość... - wstałem z krzesła.

- Proszę za mną. - mruknął, po czym wspólnie udaliśmy się korytarzem do sali o numerze pięćdziesiąt pięć.

Po drodze mijaliśmy jeszcze dużo osób na wózkach bądź w piżamach. Osobiście nigdy nie lubiłem szpitala, kojarzył mi się ze śmiercią i ludźmi, którzy nie mają siły, aby podnieść się z łóżka. Zawsze wtedy nachodziła mnie myśl, że ja też kiedyś zapewne taki będę.

Odgoniłem od siebie ponure wizje mojej starości i kiedy dotarliśmy do celu, mężczyzna otworzył drzwi, wpuszczając mnie do środka. W pierwszej kolejności rozejrzałem się po tym małym, całkiem zwyczajnym pokoiku. Ściany były w kolorze kremowym, z białymi półkami, w których, jak zgadywałem, znajdowały się leki i przyrządy do badań. Podłoga była wyłożona białymi kafelkami, a okno miało kształt koła. Od razu zauważyłem, że szafki posiadały zamki, a okno dało się otworzyć jedynie za pomocą specjalnego klucza, ponieważ zamiast klamki była dziura. Jednym słowem, pokój dla samobójców.

Jako ostatnie zlustrowałem wzrokiem łóżko, które, jak to łóżka w szpitalach, było równie białe, co szafki. Jednak bardziej niż sam mebel moją uwagę przykuła osoba, która na nim leżała. Był to chłopak, konkretniej dość młody chłopak, nastolatek. Miał czarno-granatowe włosy, które lekko przydługie opadały mu na jedno z oczu. Drugie za to było odsłonięte, ukazując piękny, błękitny kolor tęczówki. Był bardzo drobny jak na swój wiek, a efekt ten potęgowała przyduża, szpitalna koszula i równie duże łóżko, koło którego stały kroplówki i różne urządzenia do mierzenia funkcji życiowych.

- I jak się dziś czujemy? - zagadnął wesoło medyk, podchodząc do łóżka, aby sprawdzić pomiary z maszyn. Skrupulatnie zapisywał je przy tym w zeszycie.

- Jak zawsze, leżenie w szpitalu nie jest pasjonującym zajęciem. - powiedział kąśliwym tonem, do czego lekarz był chyba przyzwyczajony, ponieważ niezrażony dokończył notowanie i jeszcze raz spojrzał na podopiecznego.

- To niedobrze. Ale koniec nudy, bo przyprowadziłem ci kogoś do towarzystwa. To jest Sebastian Michaelis, twój nowy psycholog. - powiedział wesoło, na co chłopak jedynie lekko się skrzywił. Można było odnieść wrażenie, że boli go optymizm medyka.

Po chwili jednak jego utrapienie, lekarz, wyszedł, natomiast ja usiadłem na krześle obok łóżka. Chwilę trwała niezręczna cisza, którą chciałem przerwać, jednak Ciel okazał się szybszy.

- Nie marnuj swojego czasu. Mnie i tak już nic nie pomoże. - powiedział cicho, po czym spuścił wzrok, na co jedynie westchnąłem. Typowa postawa człowieka zmarnowanego we wszystkich aspektach.

- Nie mów tak, zawsze jest jakieś wyjście. - odpowiedziałem z ciepłym i miłym uśmiechem, który, mimo że szczery, był przy tym wyćwiczony. Tak, to te słowa, które zawsze mówią rodzice swoim dzieciom, mimo tego, że życie wali się ich pociechom na głowę.

- Dla mnie nie ma innego wyjścia, rozumiesz? Myślę, że od zawsze nie było. Nie może być, skoro nie znalazło się przez tyle lat... - powiedział jeszcze ciszej, tak, że ledwo go usłyszałem.

Chwilę się wahałem, czy dam radę mu pomóc, jednak jedno spojrzenie w te niebieskie tęczówki pełne bólu i rozpaczy, a nawet prośby o pomoc, do której ich właściciel by się pewnie nie przyznał... Nie miałem wątpliwości.

- Pomogę ci Ciel. Pomogę... - wiele rzeczy mogło się zmienić, ale tego byłem pewny.


Witam moje jelonki. No to mamy pierwszy rozdział. Może nie jest jakiś oszałamiający, jednak akcja będzie się powoli rozkręcać, a historia Ciela stanie się bardziej rozbudowana. Możecie dać mi znać, czy się podoba bądź nie podoba i czy byście coś poprawili, jeśli chodzi o np: narrację, ortografię itp. Do następnego rozdziału <3

PSYCHOLOG || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz