Rozdział 8

1.7K 124 494
                                    

Nie mogłam uwierzyć w to, że najprawdopodobniej Bellamy i moi przyjaciele już nie żyli

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Nie mogłam uwierzyć w to, że najprawdopodobniej Bellamy i moi przyjaciele już nie żyli. A to wszystko była pośrednio moja wina. Zamiast targować się z Taranem, po prostu powiedziałam mu całą prawdę, nie wykorzystując nawet swojej wiedzy jako karty przetargowej. Do tego bezsensownie zdradziłam to, że umiem mówić w ich języku, co było bardzo głupim zagraniem.

Już kolejny dzień siedziałam z mokrymi od łez policzkami pod jedną ze ścian swojego „więzienia" i zastanawiałam się co teraz ze sobą zrobić. Wiedziałam, że na pomoc Roana nie mogę liczyć, ponieważ byłby zupełnie sam przeciwko grupie uzbrojonych ludzi. Zresztą nawet wolałam, aby zostawił mnie w spokoju; nie chciałam, żeby stała mu się krzywda i wolałam, aby w razie czego zajął się Jake'iem. W tamtym momencie miał tylko jego.

Schowałam twarz w dłoniach, ponownie przypominając sobie o tym, co stało się z kapsułą. Oczywiście ktoś mógł przeżyć, ale nie zmieniało to faktu, że prawdopodobnie odpowiadałam za śmierć przynajmniej jednego ze swoich przyjaciół. Najbardziej obawiałam się tego, że wśród zabitych znajduje się Bellamy. Mężczyzna, na którego czekałam ostatnie sześć lat mógł już nie żyć. Przeze mnie.

Przecierałam właśnie policzek, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Niemal od razu rozpoznałam mężczyznę, który zazwyczaj zajmował się pilnowaniem mnie przez noc. Odnosiłam wrażenie, że ich szef za nim nie przepada i daje mu najnudniejsze prace, jak właśnie straż nad więźniem. Mimo wszystko nigdy nie narzekał i miałam nawet wrażenie, że mi współczuł. To właśnie jemu udało się mnie złapać i to on obronił mnie przed swoim kumplem, który przycisnął mnie wtedy do drzewa i omal mnie nie udusił.

Chłopak wolnym krokiem wszedł do pomieszczenia. Przez pierwsze minuty po prostu siedział gdzieś z boku i wyglądał przez okno, co jakiś czas patrząc na mnie. W końcu jednak wstał, chwycił krzesło i zaczął iść w moją stronę. Nie zbliżył się na zbyt dużą odległość, jakby nie chcąc naruszać mojej przestrzeni, dlatego postawił krzesło jakieś dwa metry ode mnie i usiadł bez słowa.

- Twoi przyjaciele żyją – powiedział po jakiejś minucie. Zwrócił tym moją uwagę i dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ moje oczy wyraźnie się rozszerzyły. – Nasi ludzie znaleźli kapsułę, ale nie było tam nikogo, a to znaczy, że udało im się uciec.

Mężczyzna nie powiedział nic więcej, wyraźnie czekając na ruch z mojej strony. Miałam wiele pytań, ale bałam się jakiekolwiek zadać. Do tej pory wydawał się dobrym człowiekiem, ale nie wiedziałam, czy mimo to mogę mu zaufać. W końcu był jednym z więźniów, prawda? Słyszałam, jak niektórzy mówią na niego „Deadhand", więc na pewno zabił niejednego człowieka. Z drugiej strony sama nie byłam święta i nie mogłam wiedzieć, czy jego również okoliczności nie zmusiły do popełnienia tych zbrodni.

- Możesz chociaż powiedzieć jak masz na imię? – zapytał, patrząc na mnie z nadzieją. – Ja jestem Artem, ale może już słyszałaś.

Nie byłam pewna co zrobić. W końcu i tak wiedzieli, że mówię po angielsku – ukrywanie tego już nie miało sensu. Ponadto dał mi nadzieję, zdradzając, że Bellamy i reszta żyją, ale co do ilości prawdy w tym wyznaniu również nie mogłam być pewna. Mimo to zaryzykowałam.

Answer me | BellarkeWhere stories live. Discover now