Rozdział XXIX

204 18 3
                                    

*Igi POV*
Przed chwilą wstałem i się ogarnąłem. Jest 20:20. Spałem od wczoraj, jakoś od 23. To dlatego, że byłem strasznie zmęczony i wykończony tym pływaniem, bez jedzenia i picia. To było straszne. Już zawsze będę uważał na to co robię, bo 3 szansy może już nie być. Tak się cieszę, że jestem znowu z moimi kumplami! Kurde, jestem straaaasznie głodny. Wczoraj nie jadłem nic przez cały dzień, no i dzisiaj też, bo dopiero wstałem.
- Chłopaki, jestem strasznie głodny - powiedziałem - ale bym zjadł kebsa...
- Nie ma sprawy - Andrzej wzruszył ramionami - możemy iść do miasta na kebsa, ja i Mietek też byśmy chętnie zjedli.
Zebraliśmy się szybko i ruszyliśmy w miasto. Jak wspaniale znowu z nimi zwiedzać świat! Teraz cieszą mnie nawet zwykłe, codzienne rzeczy. Chyba ta przygoda była dla mnie pewnego rodzaju lekcją.
- W necie piszą, że najlepszy kebab w mieście jest tam na rogu, za tym kościołem - powiedział Mietek.
To niedaleko, więc poszliśmy tam. Mijając kościół, zauważyłem, że odbywa się tam pogrzeb. Z świątyni dobiegała smutna muzyka, a przed bramą stał karawan. Smutne, że też mogłem tak skończyć.
Weszliśmy do baru z kebabem. Aaaale zapach! Symfonia dla mego nosa. Andrzej kupił nam po kebsie XXL z sosem mieszanym.
Usiedliśmy na podwórku, przy stole. Gdy wgryzłem się w kebaba, poczułem się jak w niebie. Mniam, mniam. Dobrze stąd widać kościół. I słychać też. Zaraz, zaraz...
„Mówiłaś, że będziesz całować. Ja chciałem odlecieć daleko"
Nie, przesłyszało mi się. Niemożliwe. Nikt normalny nie puszczałby mojej muzyki na pogrzebie.
„Te stówy, te dwie, te pięć..."
NIE.
- Igor słyszałeś?! - trącił mnie Mietek - Twoja piosenka!
Czyli mi się jednak nie wydawało. Ale czemu do cholery?!
- Chłopaki, idę tam - zdecydowałem.
- Wtargniesz na czyjś pogrzeb tak po prostu? Chujowy pomysł.
Jednak ja MUSIAŁEM sprawdzić o co w tym chodzi.
Przed bramą kościelną zawahałem się. Nie, idę. Może nawet nikt mnie nie zauważy.
Wszedłem do przedsionka. Patrzyłem przez szklane drzwi. Przed ołtarzem leżała trumna, a ksiądz coś mówił do mikrofonu. Zaraz zobaczyłem, że na jego miejsce ktoś wszedł, w żałobnym stroju z kartką. Przemówienie. Przyjrzałem się twarzy tej osoby i... zrobiło mi się słabo. Nic nie rozumiem! Uchyliłem drzwi, by lepiej słyszeć.
Moja była, Patrycja, mówiła:
- Igor był wspaniałym człowiekiem, oczywiście miał swoje wady, ale był cudownym chłopakiem, synem i bratem. Wybitnym artystą. Jest nam niesamowicie żal, że musiał odejść w tak młodym wieku. Ale wierzymy, że na tamtym świecie jest mu lepiej.
Wtedy zrozumiałem, że jestem na SWOIM pogrzebie! Nie zastanawiając się, wtargnąłem do kościoła i zatrzymałem się na środku. Rozejrzałem się. WSZYSCY się na mnie gapili! W pierwszych ławkach siedziała moja rodzina. Byli bladzi jak ściana. Patrycja na ołtarzu zemdlała. Jakiś gościu pobiegł ją ratować.
- Co do cholery się tutaj dzieje?! - wydusiłem z siebie.
Moi rodzice do mnie podbiegli i mnie objęli.
- Igor... Ty żyjesz? Nie umarłeś?!
- No jak widać. Co to za akcja?!
Z ambony dobiegł głos zszokowanego księdza.
- Państwo wytłumaczą to sobie później. Ogłaszam koniec ceremonii. Dziękuje wszystkim za przybycie - wyjąkał.
Tłumy ludzi wyszły z kościoła. Na samym tyle stali moi przyjaciele, ledwo trzymający się na nogach. Wyszliśmy na zewnątrz. Wziąłem głęboki wdech.
- Mamo, tato... Co to za chora akcja?!
- Anielka, ona zadzwoniła do nas, powiedziała, że nie żyjesz, że zginąłeś na morzu, załatwiali Twój pogrzeb. Serce pękło mnie i ojcu. Jak się cieszę, że jednak żyjesz!
- Suka - mruknąłem. Chciała się odegrać. Przyjąłem to jako ciche wypowiedzenie wojny. Między mną, a nią. Jednak do rodziców powiedziałem:
- Chodźcie z nami do hotelu. Potrzebujecie odpocząć.

Wakacje życia ☀️ | Young Igi | Andrzej Duda | Żul MietekWhere stories live. Discover now