Rozdział XXVIII

141 11 0
                                    

*Andrzej POV*
Wyrwałem Mietka z hotelu, bo musiałem. Już wiem, co zrobić. Nie wierzę policjantom! Niech mówią co chcą, ale on nie zginął i jestem tego pewny! Tak naprawdę on chciał żyć i wierzę, że żyje.
- Andrzej, co Ty wyprawiasz? Gdzie my idziemy? Chociaż powiedz, co masz w planach! - krzyczał mój chłopak, gdy ciągnąłem go przez jachtową przystań.
Nie miałem czasu, by mu wytłumaczyć. Rozglądałem się niepewnie. Moją uwagę zwrócił niewielki luksusowy jacht o nazwie „Nadzieja". Na pewno należy do milionera. Nadzieja. To jest to. Potrzebujemy nadziei.
- Mietek właź na jacht!
- Czy Ty się dobrze czujesz kochanie? Drzesz się na mnie od samego rana i mi rozkazujesz, co jak ja nie chcę tam wejść?! Ten jacht do
kogoś należy!
Uhh. Oddychaj Andrzej. Tylko spokojnie, nie denerwuj się, stres źle na Ciebie działa.
- Mietek, posłuchaj. Od tego zależy życie Igora. Chcę go odnaleźć i zrobię to, choćbym miał zapłacić życiem. Ty też tego chcesz prawda? Zaufaj mi.
Działa. Moje kochanie niepewnie weszło na pokład jachtu. Odwiązałem liny raz i dwa. Te kursy żeglarskie, na które w młodości wysyłała mnie mama teraz się przydały.
Usiadłem za sterami a Mietek u boku.
- Kochanie, wiesz, że tego nie uruchomisz? Nie masz klucza. Nic z tego. Lepiej stąd chodźmy, zanim nas złapią.
I tu go zaskoczyłem! Z kieszeni wyjąłem moją kolekcję ostrzy. Hm, które by wybrać? Jestem niezły w takim czymś. Gdy byłem nastolatkiem, na obozie w Gdyni z kolegami codziennie wkradaliśmy się do jachtów, a później nimi pływaliśmy i odstawialiśmy na miejsce. To oni mnie tego nauczyli. Jacht jest bardzo łatwo uruchomić. Pamiętam, że raz nas nawet złapali. Przyjechała policja, ale tylko zapłaciliśmy karę i dali nam spokój. Oczywiście nie przestaliśmy, absolutnie. Ahh, piękne czasy. Ale teraz liczy się każda sekunda. Moje czwarte ostrze idealnie pasowało do stacyjki. Tak! Silniki się uruchomiły. Przejąłem kontrolę i już po chwili wypływaliśmy z portu coraz dalej, na otwarte morze.
- Płyń niedaleko tej zatoki! - instruował mnie Mietek.
Popłynąłem więc. Pływałem w pobliżu zatoki, rozglądaliśmy się. Nic. Ale w sumie... co jeśli on rzeczywiście się utopił? Nie znajdziemy go. Chyba tracę nadzieję. Z oczu lecą łzy. To koniec. Koniec z nim. Biedactwo.
Milczeliśmy. Postanowiłem, że i tak nie mamy po co wracać, więc wypłynąłem dalej w morze. Daleko, coraz dalej. W radiu leciała piosenka „Byłaś dla mnie wszystkim". Uroniłem kolejną łzę. To był wspaniały człowiek, świetny przyjaciel. Będzie mi go okropnie brakowało.
- Patrz, kochanie!
Mietek wskazał mi coś, co wyglądało jak mała wysepka, ale w rzeczywistości składało się tylko z kamieni. Chciał się tam zatrzymać i odpocząć, popatrzeć w morze uczcząc pamięć zaginionego przyjaciela. Zgodziłem się. Wspinaliśmy się po kamieniach i skałkach, weszliśmy najwyżej jak się dało i usiedliśmy. Po 5 minutach niewypowiedzianego smutku Mietek powiedział, że mu zimno. Dałem mu swoją bluzę i objąłem. Rozpłakał się.
- Kochanie, obu nam jest smutno. Ale damy sobie radę, mamy siebie.
- Chcę wracać - chlipnął - wszystko wina Anieli. Wszystko przez nią. Gdyby go nie zdradziła on by żył!
- Spokojnie kochanie. Nic już nie zrobimy. Ona taka jest, to nie jej wina.
Wziąłem go za rękę i zaprowadziłem na pokład. Gdy już miałem wejść do kabiny, serce mi stanęło. Naprawdę. Ktoś siedział w czapce marynarskiej i próbował odpalić! Jak ktoś się mógł tu włamać? To znaczy, że nie byliśmy sami na tej wyspie. Słodki Jezu... co jeśli to psychopatyczny morderca?! Zatkałem Mieciowi usta. Powoli się wycofywaliśmy. O nie. Ten ktoś się obrócił i... o Boże. Nie. Przetarłem oczy. Niemożliwe! Zakręciło mi się w głowie, Mietek mnie podtrzymał.
- Jak się cieszę, że Was widzę! Myślałem, że już nigdy się nie zobaczymy!
Podszedłem do niego. Przyjrzałem się. To nie może być duch, nie jest przezroczysty! Dźgnąłem go ostrożnie. Ręka nie przeniknęła!
- Igor to naprawdę Ty? Żyjesz? Ale... ale jakim cudem!
Mietek rzucił się na niego i zaczął go przytulać, a raczej dusić. Igor zaśmiał się.
- Morze mnie nie zabiło, ale zaraz Ty to zrobisz.
Usiedliśmy. Gdy skończyliśmy w trójkę płakać ze szczęścia Igor wytłumaczył nam jak się tu znalazł.
- Chyba mam chorobę morską. Zasłabłem, wpadłem do wody. Spanikowałem. Na szczęście umiem pływać. To była masakra. Byłem wykończony. Nie jadłem, piłem morską wodę. Gdy zobaczyłem tą wyspę, popłynąłem na nią ostatkami sił. Położyłem się, przespałem noc i nie wierzyłem, że ktoś mnie tu znajdzie żywego. Leżałem. Przypominałem sobie najpiękniejsze chwile mojego życia. Myślałem, że to koniec. Wtedy zobaczyłem jacht. Myślałem że to dar od niebios. Usiadłem i chciałem jak najszybciej odpłynąć. A wtedy weszliście Wy. Ja chyba naprawdę mam szczęście w życiu. Dwa razy cudem uniknąłem śmierci!
Rozpłakaliśmy się wszyscy. Przekręciłem klucz. Zmierzaliśmy do hotelu, sunąc przez błękitne fale i nie mogąc uwierzyć w ten niesamowity przypadek.

Wakacje życia ☀️ | Young Igi | Andrzej Duda | Żul MietekWhere stories live. Discover now