Dwudziesty piąty.

1.1K 83 10
                                    

H A R R Y

Przeszedłem przez jezdnię, czując, jak serce wali mi w piersi. Dziwnie się czułem z faktem, że mam poznać rodzinę mojej przyjaciółki, nawet jeśli jej siostra mieszkała po przeciwnej stronie ulicy i nie była to wyprawa życia. Tego typu spotkania zawsze wywoływały u mnie dyskomfort.

Pamiętam dzień, w którym poznałem ojca i brata Nialla. Przyjechali wtedy w odwiedziny do Dublina, żeby pobyć trochę z Irlandczykiem. Tak się złożyło, że ja też wtedy tam byłem, więc Niall siłą rzeczy musiał nas sobie przedstawić. Jego ojciec nazywał mnie żartobliwie swoim trzecim synem, chociaż nie wiedział, że ja i Niall...

Westchnąłem, zacisnąwszy powieki. Koniec końców otworzyłem oczy i spojrzałem na domofon, szukając odpowiedniego nazwiska.

— Wilde... Wilde... — mamrotałem raz po raz, czytając spis nazwisk. Ostatecznie trafiłem na to właściwe przy trzecim od końca numerze mieszkania i nacisnąłem odpowiedni guzik na domofonie.

— Tak? — usłyszałem z głośniczka delikatny, miły kobiecy głos. W tle słychać było piski dzieci. 

— Czy to Harry? — usłyszałem czyjś głos.

— Debbie? — upewniłem się. 

— Nie, to Sophie, jej siostra. Wejdź, proszę.

Pociągnąłem za klamkę i drzwi stanęły otworem. Z racji że w owym budynku nie było windy, zacząłem powoli wchodzić po schodach, próbując się uspokoić. Wreszcie dotarłem na ostatnie, czwarte piętro, gdzie drzwi po lewej były uchylone i wylewała się zza nich jasna łuna żółtawego światła. Zrobiłem krok w stronę drzwi i właśnie wtedy zobaczyłem wyglądającą na korytarz dziewczynkę. Oparła pulchny policzek o framugę i wpatrywała się we mnie. Kiedy zobaczyła, że i ja na nią patrzę, skryła się prędko.

Uśmiechnąłem się. Poczułem dziwną ulgę, iż nie tylko dla mnie ta cała sytuacja jest nieco niezręczna. Przełamawszy się, zapukałem do drzwi i szerzej je otworzyłem. W tym momencie kobieta, która właśnie ubierała kurtkę, odwróciła się do mnie i zlustrowała wzrokiem.

Wyglądała na trochę ponad trzydzieści lat. Miała długie blond włosy i niebieskie, bystre oczy. Ubrana była w ciemnoczerwoną sukienkę do łydki. Mimo że jej twarz pokrywał makijaż, byłem w stanie wychwycić podobieństwa między nią a Debbie.

— Dzień dobry, jestem Harry — odezwałem się prędko.

— Sophie — odezwała się kobieta, odwróciwszy się do mnie bokiem. — A to mój mąż, Eric — dodała, wskazując ruchem głowy mężczyznę, który stał za nią.

Eric uśmiechnął się do mnie i podał mi rękę, mówiąc coś po hiszpańsku. Kiedy nachylał się do mnie, aby się przywitać, ponad jego ramieniem zauważyłem Debbie. Trzymała na rękach dziewczynkę, którą widziałem chwilkę wcześniej. Moja sąsiadka mówiła do niej półgłosem, a kiedy mnie zobaczyła, rozpromieniła się lekko i skinęła mi minimalnie głową.

— Dobra! To my lecimy. Trzymajcie się, dzieciaki. — Sophie pogładziła po głowie chłopca, który właśnie do niej podszedł. Z opowiadań Debbie wywnioskowałem, że to Ernest; przywitałem się z nim krótko. — Na razie. — Kobieta pomachała do swojej córeczki i swojej siostry, po czym wzięła torebkę, uśmiechnęła się do mnie i przeszła przez próg. Za nią ruszył jej mąż, który zawołał tylko:

— Czołem, dziatwa! 

Tuż przed wyjściem chwycił jeszcze czarny parasol stojący w kącie przy drzwiach, po czym opuścił mieszkanie i nastała cisza.

— Dobrze cię widzieć — powiedziała Debbie, która wciąż stała w pewnej odległości. — Ktoś chciałby się z tobą przywitać, ale się wstydzi. — Popatrzyła znacząco na dziewczynkę, którą trzymała w ramionach.

Colourless || H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz