Trzynasty.

1.3K 90 5
                                    

H A R R Y

Przyszedłem we wtorkowy poranek. Nie dlatego, że wcześniej o tym nie pomyślałem, ale dlatego, że nie byłem w stanie obudzić się i zwlec z łóżka przed świtem. Gdy więc w poniedziałek obudziłem się dopiero o czwartej po południu, po dość pijackim wieczorze, który ostatecznie zakończył się wymiotowaniem w łazience, postanowiłem już nie zmrużyć oka aż do wtorkowego wschodu słońca. I tak też zrobiłem, chociaż zajęcie się czymś przez te kilkanaście godzin nie było łatwym ani przyjemnym wyzwaniem. Początkowo chciałem przeczytać książkę, ale po dwudziestu stronach, z którymi mordowałem się przez niemalże godzinę, absolutnie się poddałem. Wstałem wtedy z łóżka, poszedłem wziąć prysznic, który zajął mi z kolei wybitnie niewiele czasu. Przez resztkę dnia próbowałem coś namalować, kilkakrotnie umyłem zęby, zjadłem pół jabłka i wypiłem dzbanek herbaty. Trzy razy ściągnąłem ubrania i na powrót je założyłem, nie wiedząc, jak mi jest bardziej wygodnie. Koniec końców znów położyłem się na kanapie i zacząłem wsłuchiwać się w deszcz, który stukał leniwie o szyby, jakby nie chciało mu się wypełniać swoich powinności tak mocno jak mi.

O drugiej w nocy poczłapałem po raz kolejny do pracowni, usiadłem przy biurku, wyjąłem czystą, niewielką kartkę i nakreśliłem dwa tatuaże. Oba były tak banalne i kompletnie nie w moim guście, że niemalże natychmiast zgniotłem te kartki i rzuciłem gdzieś w kąt. Mimo wszystko było mi bowiem żal je wyrzucać do śmietnika. Spędziłem nad nimi prawie półtorej godziny, żeby móc je jakoś odratować, co tylko pogarszało sprawę, ale to nie było w tym momencie istotne. Najważniejszy był fakt, że mogłem się pozbyć tych bezsensownych pomysłów z mojej głowy.

Pozostało niewiele czasu do spotkania z Debbie, przez co zacząłem się robić nerwowy. Po raz kolejny więc wziąłem prysznic, przy okazji myjąc moje przydługie włosy. Wysuszyłem je skrupulatnie, gapiąc się w moje niewyraźne odbicie w zaparowanym lustrze. Patrzyłem, jak para powoli ustępuje i lustro wraca do swojego brudnego, zwykłego stanu. Wziąłem gumkę do włosów i szybko spiąłem moje loki w kok z tyłu głowy. Ubrałem szarą bluzę z kapturem i czerwonym znaczkiem Adidasa na piersi. Znalazłem jakieś w miarę czyste czarne dżinsy, które od razu ubrałem. Wprawdzie były na mnie trochę za duże, ale nie miałem zamiaru w żaden sposób coś na to zaradzić. Po prostu usiadłem na blacie w kuchni i, machając nogami niczym dziecko, popijałem sok pomarańczowy z plastikowej butli, która raczej przywodziła na myśl kanister niż pojemnik na sok. 

Czekałem. Czekałem, bo nic innego nie pozostało mi do roboty. Czekałem cierpliwie, chociaż wydawało się, że czas zwalnia, sekundy rozciągają się i trwają po pięć minut, a wskazówki przemieszczają się po tarczy zegara z mniejszą częstotliwością niż zwykle. Mimo wszystko nadal zawzięcie czekałem.

I się doczekałem.

Stałem teraz przy barierce, opierając na niej oba łokcie. Wiatr świszczał w moich odkrytych uszach i mimo że miałem kaptur, nie miałem zamiaru go zakładać. Po prostu starałem się czerpać przyjemność z pogody, jaka by ona nie była. Skoro Debbie była w stanie tak robić, to ja też.

- Nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się tu zamieszkać... - stwierdziła, oblizując palce pokryte sosem słodko-kwaśnym. - Naprawdę! - dodała rezolutnie, widząc moje zdumione spojrzenie. - Odkąd się dowiedziałam, że powstaną tu lofty, postanowiłam wszystkie pieniądze przeznaczyć właśnie na zakup jednego z nich. Oszczędzałam na wszystkim: jedzeniu, ubraniach, butach, kosmetykach, na komunikacji miejskiej. Gdzie tylko mogłam, zaczęłam chodzić pieszo. Byleby móc tu zamieszkać. To było ciężkie dwadzieścia miesięcy - rzekła beztrosko, a mnie aż wcięło. Nie dałem tego po sobie jednak poznać i w spokoju konsumowałem ostatni kawałek kurczaka. 

Colourless || H.S.Onde histórias criam vida. Descubra agora