Trzeci.

3.2K 157 119
                                    

D E B B I E

- To, co zwykle? - spytał Lee Chang, kiedy we wtorek w nocy weszłam do chińskiej knajpy całodobowej. Skinęłam głową, na co chłopak w mgnieniu oka odwrócił się do niewielkiego okienka, za którym znajdowała się kuchnia. Ryknął nazwę mojego zamówienia, chociaż w całym lokalu panowała zupełna cisza. W tej samej chwili rozległ się brzdęk garnka, który najwyraźniej upadł na wykafelkowaną podłogę... Czyżby Lee swoim wrzaskiem wyrwał ze snu kucharza?

Aby chłopak nie widział mojego błąkającego się na twarzy uśmiechu rozbawienia, odwróciłam głowę i zaczęłam bacznie rozglądać się po restauracji, którą znałam już przecież na wylot. Mimo to przez dłuższą chwilę wodziłam wzrokiem od wykafelkowanej podłogi, kwadratowych, podrapanych stolików i krzeseł w podobnym stanie, poprzez ściany pokryte do połowy wysokości jakimiś dziwnymi panelami, aż do sufitu, na którym zawieszone były świetlówki, z których gdzieniegdzie wisiały jakieś pozostałości po pajęczynach. 

Stan lokalu nie był najlepszy, ale za to chińszczyzna pierwszorzędna. 

Zanim się obejrzałam, Lee już wyciągnął spod lady pałeczki w opakowaniu i położył je na szczelnie zamkniętym pudełku w chińskie wzorki, które stanowiły nazwę knajpki. Wewnątrz znajdowało się genialnie pachnące jedzonko. Uśmiechnęłam się więc najpierw do pudełka, aby następnie przenieść rozanielone spojrzenie na Lee, który właśnie pakował jedzenie do siatki.

- Czy tobie te wschody słońca nigdy się nie znudzą? - spytał z lekkim niedowierzaniem, a ja nie miałam już innego wyjścia niż tylko uśmiechnąć się szeroko.

- Jak kiedyś jeden zobaczysz, zrozumiesz - stwierdziłam, zabierając z lady siatkę. - Jeśli tylko w końcu raz wyjdziesz zza tej lady troszkę wcześniej, zapraszam na mój dach. Jest bardzo przytulny i ładnie widać z niego park, centrum, wschody i zachody. Co tylko chcesz. - Mrugnęłam do niego przyjacielsko, na co zaśmiał się pod nosem.

- Na razie wystarcza mi, że uczę cię chińskiego. Nie będę jeszcze znosił oglądania z tobą wschodów słońca! - zawołał, gdy już ruszyłam do wyjścia.

To prawda. Lee przez bardzo długi czas uczył mnie swojego ojczystego języka, zresztą z całkiem niezłym powodzeniem. Wprawdzie nie dogadałabym się jeszcze po chińsku, ale już co nieco rozumiem i potrafię pisać zarówno znaki uproszczone, jak i większość znaków tradycyjnych.

Zatrzymałam się przy drzwiach, złapałam za metalowy uchwyt, który pełnił rolę klamki, i posłałam Lee kolejny wesoły uśmiech.

- Trzymaj się, Chang!

- Ty też, Brown!

Pchnęłam drzwi i wyszłam na rześkie, zimne powietrze. Oprócz mnie na ulicy nie było ani jednej osoby. Postanowiłam więc przejść się środkiem drogi, aby mieć lepszy widok na wszystko, co mnie otaczało.

Światła latarni delikatnie rozświetlały blachy samochodów stojących wzdłuż ulicy. Budynki po obu stronach wyglądały nieco smutno, surowo i może nawet trochę złowrogo przez ciemne okna, z których zionęła dziwna pustka. Spojrzałam na kamienicę naprzeciwko mojego domu, gdzie na czwartym piętrze mieścił się balkon mojej siostry, jakbym oczekiwała, że zobaczę tam coś dodającego otuchy. Ale ich mieszkanie również było zaciemnione, wszyscy już (albo jeszcze) spali.

I dobrze. Gdyby moja siostra dowiedziała się, że łażę pośrodku ulicy z siatką chińszczyzny kilka minut po piątej nad ranem, prawdopodobnie zbiegłaby na dół boso, jedynie w swojej piżamie, aby wybić mi podobne pomysły z głowy. Była taka podobna do dawnej mamy: zasadnicza, konkretna. Myślała jednotorowo. To pewnie dlatego miała już całe życie poukładane, zwłaszcza że była umysłem ścisłym i pracowała w dziale informatycznym w The Mirror. To, co ja wyprawiałam w tej chwili, było dla niej zupełną abstrakcją, czymś infantylnym, szczeniackim, głupim i bezsensownym.

Colourless || H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz