Piąty.

2.7K 142 68
                                    

H A R R Y

Nie mogłem zasnąć.

Gapiłem się w wysoki sufit szeroko otwartymi oczami i raz po raz przełykałem ślinę, co wydawało mi się głośnie niczym wybuch bomby atomowej, chociaż osoba, która leżałaby przy mnie, nic by pewnie nie usłyszała.

Osoba leżąca przy mnie.

Zmusiłem się, żeby spojrzeć na pościel po mojej prawej. Zawsze wolałem spać od okna, a on zawsze odstępował mi to miejsce. Ciekawe czy gdyby był tu ze mną, mieszkał na stałe, też byłby na tyle miły, że zawsze leżałby od strony ciemnego, ponurego, wąskiego korytarza. Pewnie kładłby się przede mną i wstawał wcześniej, aby obudzić mnie szelestem siatek z zakupami, w których niósłby coś dobrego na śniadanie. Z pewnością wbiegałby z nimi po schodach, w końcu nigdy nie lubił wind. Gdy nimi jeździł, wciąż wyobrażał sobie, że ściany go przytrzaskują albo że urywa się lina i leci w dół, nie mogąc uciec, czekając na śmierć.

Raz utknąłem z nim w windzie. Gdy to się stało, jeszcze zupełnie nie wiedział, jakie żywię do niego uczucia, więc podczas gdy on panikował, niemalże dostawszy palpitacji serca, ja stałem w kącie windy z dłońmi głęboko wetkniętymi w kieszenie spodni i wpatrywałem się w niego bezwstydnie. Był tak zaaferowany mówieniem o kończącym się powietrzu, że nawet tego nie zauważył, co wcale mi nie przeszkadzało. Dopiero kiedy zsunął się po ściance windy i pacnął o podłogę, dysząc ciężko, postanowiłem interweniować. Usiadłem więc przy nim i pozwoliłem, aby oparł swoją głowę o moje ramię, co pewnie zrobił raczej bezwiednie, nawet nie sądząc, że to może u mnie wywołać tyle wariackich uczuć.

Nie odzywaliśmy się do siebie, bo żaden z nas tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia. Ja zbytnio napawałem się tą chwilą, jego zapachem, jego bliskością, a on za wszelką cenę starał się uspokoić. Dopiero po piętnastu minutach takiego siedzenia, gdy gładziłem go uspokajająco po włosach, podniósł powoli głowę, wstrzymując oddech i spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. Nasze twarze były tak blisko siebie...

Pocałowałem go. Raz. Potem drugi. I zanim mógłby zaprotestować, jeszcze trzeci. A potem, gdy oderwaliśmy się od siebie, winda ruszyła. On podskoczył w miejscu, aby następnie odsunąć się ode mnie i wstać chwiejnie na równe nogi. Wytrzepał swoje dżinsy i wbił spojrzenie w drzwi, a gdy te się otworzyły, wyszedł bez słowa, zostawiwszy mnie siedzącego na podłodze windy jak jakąś szmacianą lalkę.

Zdławiłem szloch i odetchnąłem urywanie, nakrywszy dłońmi twarz. Nie chciałem go sobie wyobrażać, przez ostatnie lata robiłem wszystko, aby wymazać go z pamięci, a teraz to widmo przeszłości zaczęło mnie dopadać na nowo.

Louis pewnie myślał, że może już o tym ze mną rozmawiać, chociaż nie bez skrępowania. Doskonale wiedziałem, że tak będzie. W końcu od tej pamiętnej zimy minęły trzy lata. Nie byłem aż tak głupi, żeby sądzić, iż to, co się wydarzyło, nigdy nie przestanie być tematem tabu. Ale dlaczego on poruszył tę kwestię teraz, kiedy już i tak miałem pod górkę?

Zacisnąłem i usta, i powieki, i pięści. Puszka Pandory została otwarta. Wszystko przepadło. Nie było odwrotu.

Zanim mógłbym przemyśleć, co robię, zwlokłem się z łóżka i stanąłem przed wielkim oknem, za którym rozciągał się widok. Czwarte piętro kamienicy było ciemne i smętne, jakby specjalnie chciało odpychać swoim widokiem nieproszonych gości. Gdybym tylko mógł spać teraz jak rodzina wewnątrz tego domu...

Pościel zostawiłem w bezładzie, chociaż zwykle przywiązywałem sporą wagę do ścielenia łóżka. Teraz to już nie miało znaczenia. Tak samo jak fakt, że przeleżałem całą noc w bluzie, która ledwie zdążyła wyschnąć od deszczu, gdy nasiąknęła potem. Dżinsy wciąż trwały ciasno przylepione do moich nóg.

Colourless || H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz