EPILOG

5.4K 612 245
                                    

Płatki śniegu opadały na ziemię oświetlane blaskiem setek złocistych lampek rozwieszonych na drzewach. Ogromne okna auli, w której odbywał się bal, wychodziły na zimowy ogród pełen białego puchu i ciemności. Ze środka dobiegały dźwięki muzyki, głośnej i wesołej, przy której ciężko się rozmawia, ale za to dobrze tańczy. Długie suknie, koszule i krawaty, które niedbale leżały na krzesłach, świadczyły o wykwintności tego balu, ale na parkiecie próżno było szukać tego stylu. Podskakiwanie, kiwanie, przechodzenie z nogi na nogę czy kręcenie piruetów jak na konkursach łyżwiarstwa figurowego... wszystko było dozwolone.

Ale nie wszyscy czuli tę atmosferę śmiechu i zabawy, nie każdy miał ochotę tańczyć.

Chłopiec o poważnym wyrazie twarzy i przyprószonej śniegiem czuprynie stał na zewnątrz, przy jednej ze strojnych choinek i patrzył w okno. Od zawsze czuł, że tu nie pasuje i nie będzie pasował nigdy. Wcisnął dłonie do obszytego futrem płaszcza i spuścił głowę, a różnokolorowe włosy przysłoniły mu twarz. Były za długie, już dawno powinien je obciąć, ale wciąż o tym zapominał.

Nie miał ochoty tam iść, ale chciał... czy nie chciał? Chciał ją zobaczyć... chciał się pożegnać, ale zdecydowanie nie miał ochoty patrzeć na nich wszystkich, takich radosnych, takich szczęśliwych.

Długo wahał się nim tu przyszedł i już niemal dochodziła północ... nie wiedział też jak długo już tak stał, nie mogąc się przemóc, by wejść do środka. Tylko czuł, że zamarza, nogi mu drętwieją, a uszy zaczynają piec od zimna, ale nie zwracał na to uwagi, pogrążony we własnych myślach.

– Olek...?

Raptownie podniósł głowę, napotykając błękitne spojrzenie. Zabrakło mu słów. Jej złote włosy iskrzyły w blasku choinkowych światełek, policzki poczerwieniały od zimna, a lśniąca długa suknia połyskiwała schowana pod puchową kurtką.

– Zmarzłeś – stwierdziła. – Chodź się ogrzać.

Chwyciła go za rękaw i pociągnęła w stronę szkoły, ale ani drgnął.

– Amanda... nie mogę tam iść – powiedział, odwracając oczy.

– Niby czemu? Możesz i pójdziesz. – Spróbowała pociągnąć go raz jeszcze, ale bezskutecznie.

– Amanda...

Coś w jego głosie się zmieniło, zabrzmiało inaczej, dlatego odpuściła i zaczęła rozcierać dłonie, które nawet przy tak krótkim kontakcie z mrozem zrobiły się lodowate. Spojrzała na niego wyczekująco.

– Już nie muszę udawać – powiedział po chwili. – Misja dobiegła końca, a ja mogę się stąd wynieść. Nie pasuję do nich... nie pasuję do was, Amanda. Nigdy nie pasowałem. Gdy na was patrzę, na tę radość, szczęście, niefrasobliwość, czuję, że coś mi umyka... że nigdy nie będę tego miał, że nigdy nie poznam, co to normalność. – Na chwilę zamilkł. – Zazdroszczę Idzie i Wiktorowi... choć oboje są Inshi, to poznali podobnych do siebie. A ja? Na świecie nie ma nikogo o takiej samej przypadłości. Jestem odmieńcem i już na zawsze nim zostanę.

– Chciałeś powiedzieć „niezwykłości"? – wtrąciła nieśmiało Amanda. Przez chwilę mu się przyglądała, a w końcu energicznie pokiwała głową. – To prawda. Nie ma takiego drugiego. Ale wiesz co, Olek? To nie prawda, że jesteś odmieńcem. Każdy z nas nim jest. Każdy zazdrości czegoś innym, każdy czuje, że czegoś mu w życiu brakuje i nigdy nie będzie tego miał. To cecha ludzka. Całkiem normalna, wiesz? Taka „nieodmienna" cecha naszej rasy. I nie ma w tym nic złego. Już tacy jesteśmy.

Wzruszyła ramionami, a Olek spojrzał na nią z zainteresowaniem. Gdy Ida leżała w szpitalu, Amanda przyszła z nim porozmawiać i dowiedziała się, że to on jest chłopcem z jej przeszłości. Dowiedziała... cóż... sam jej powiedział, gdy w końcu poczuł się gotowy, by się z tym zmierzyć. Czy była zaskoczona? Była. Jednak z zaskakującą szybkością poradziła sobie z tą wiadomością, jakby już wcześniej domyślała się, że czegoś brakuje w odłamkach z jej przeszłości, że nie wszystko jest na swoim miejscu. Od tego czasu relacja między nimi uległa zmianie, Amanda była przy nim bardziej swobodna, ale Olek, choć starał się rozluźnić jak ona, wciąż wyczuwał rodzące się w nim napięcie. Napięcie, które wynikało z jego uczuć, które zamiast zanikać, rozwiewać idealny obraz z dzieciństwa, tylko narastało, z każdym dniem, z każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie.

– Popatrz na nich. – Olek wskazał na widok za szkłem, w auli.

Ida z Wiktorem stali przy oknie, wyglądając na zewnątrz i cicho rozmawiając. W pięknych wieczorowych strojach, uśmiechali się do siebie i całkowicie ignorowali otoczenie. Nie widzieli ich stojących za szybą i skrytych w ciemnościach, zresztą... nie widzieli nikogo.

– Wyglądają na szczęśliwych – powiedział Olek. – Wyglądają, jakby niczego w ich życiu nie brakowało.

Amanda również na nich spojrzała.

– Wiesz... chciałabym wierzyć, że tak jest.

– Ale nie wierzysz?

Amanda nie odpowiedziała. Olek spojrzał na nią, na jej zamyśloną twarz skąpaną w blasku choinkowych lampek.

– To w co wierzysz? – zapytał po chwili.

– Wierzę, że sensem życia są chwile – odpowiedziała po krótkim namyśle. –Wierzę, że po chwilach pełnych smutku, są te pełne szczęścia, a po chwilach szczęścia muszą przyjść chwile smutku, by na nowo zatęsknić za szczęściem.

– Wierzysz... – zawahał się, ale po chwili znów podjął: – ...wierzysz, że i ja będę kiedyś szczęśliwy? Tak samo szczęśliwy jak oni?

– W to akurat nie muszę wierzyć. – Amanda uśmiechnęła się. – Tego jestem pewna.

Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się. Może nie był to uśmiech pełen szczęścia, ale nie był też pełen smutku. Za to był to uśmiech pełen nadziei i wiary w przyszłość, której jeszcze nie poznali, a która wciąż stała przed nimi otworem.

KONIEC

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now