Rozdział XV

9.2K 792 312
                                    


Do końca tygodnia nie rozmawiałam z Kacprem, mimo że byłam prawie całkowicie pewna, że jego historia jest prawdziwa. Obserwowałam go dyskretnie i widziałam w nim wszystko to, co odpowiadało jego przeszłości. Ten skrywany ból, cierpienie i izolację od reszty klasy. Jednak słowa Wiktora zasiały w moim sercu niepewność, dlatego czułam, że muszę trzymać się na razie od niego z daleka. Przynajmniej dopóki nie upewnię się co do własnych przypuszczeń.

Jednak miałam inny problem na głowie, bo Amanda nie odpuściła i mimo że przetestowałam wszystkie sposoby, by odwieźć ją od tego durnego pomysłu z zakupami, to się nie udało. Musiałam iść. Nie miałam drogi ucieczki.

Byłam przygotowana i czekałam aż po mnie przyjdzie. Z milczącą akceptacją własnej osoby stałam przed lustrem, sprawdzając, czy żadne znaki mojej odmienności nie są widoczne. Zastanawiałam się jak wymigam się od przymierzania ubrań i miałam pustkę w głowie. A żołądek ściskał mi się w pierwszych oznakach stresu.

Rozległo się pukanie i westchnęłam markotnie. Wzięłam kurtkę położoną na łóżku i otworzyłam drzwi.

– Gotowa? – Amanda jak zwykle uśmiechała się promiennie.

Co ona taka radosna? Gdy ja czuję się jakbym właśnie prowadzono mnie na ścięcie... Dziewczyna dostrzegła moją minę, bo zmartwiła się.

– Będzie fajnie – przekonywała mnie. – Jeszcze zobaczysz! Kurczę, Ida, ale z ciebie maruda, normalnie bardziej niż moja matka! No chodź, chodź! Pozwiedzamy trochę okolicę, rozejrzymy się co tu mają ciekawego i trochę się rozerwiemy.

Chcąc nie chcąc, podążyłam za nią, ale w ogóle nie czułam tej euforii, którą chciała mi przekazać. Pomimo mojego kiepskiego nastroju dzień wyjątkowo zapowiadał się pogodnie. Warstwa chmur okalających nieboskłon była cieńsza, a w niektórych miejscach przebijały się nawet wąziutkie snopki światła, które padały na ziemię jak nieme błogosławieństwa aniołów. Jak na pogodę, do której tu przywykłam, było to dość niezwykłe wydarzenie, więc wraz z Amandą nie byłyśmy osamotnione w wytaczaniu się z wygodnych pokojowych pieleszy.

Grupki, a gdzieniegdzie pojedyncze jednostki, kręciły się w tę i z powrotem po całej okolicy, wprowadzając gwar w przeważnie ciche podwórze. Bardzo radosny obrazek, ale ja nie chciałam do niego dołączać! Ale Amanda pozostała nieugięta.

Na jednaj ławce zobaczyłam nawet Rudnickiego i zrobiło mi się przykro, że siedzi tam sam, bez żadnego towarzystwa. W tej szaleńczej euforii pozostałych licealistów, którzy tu przebywali, wyglądał bardzo markotnie. Co prawda w dłoniach trzymał książkę i czasami wydawało się nawet, że ją czyta, ale książki nie są w stanie zastąpić ludzi.

Spojrzałam na Amandę i spróbowałam się uśmiechnąć. Bywała natarczywa i przesadnie tryskała energią, ale moje życie w tej szkole byłoby o wiele smutniejsze bez niej. Wiem to.

– No dobra, to którędy do miasta? – zapytałam, rozglądając się po drogach rozchodzących się od podjazdu.

Musiałyśmy niestety wybrać się na tę wyprawę pieszo, bo żaden środek transportu nie był nam przydzielony na weekendowe eskapady.

– Podejrzewam, że tam – wskazała na południe, po czym wzruszyła ramionami. – Jak nie trafimy, to kogoś zapytamy o drogę.

O nie. Nie lubiłam takich sytuacji, dlatego tylko pokręciłam głową i wyciągnęłam telefon.

– To lepiej od razu włączę GPSa – mruknęłam.

Amanda spojrzała na mnie zdumiona, a po chwili w jej niebieskich oczach znów pojawił się uśmiech.

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now