Rozdział LIX

4.8K 552 158
                                    

Czekało mnie jeszcze jedno spotkanie, którego nie chciałam odpuścić. Rodzice nie byli temu przychylni, ale musiałam postawić na swoim, musiałam i tak zrobiłam, dlatego ostatecznie ulegli moim prośbom.

Więzienna sala spotkań nie była szczególnie przyjaznym wnętrzem – skrzypiące zawiasy w drzwiach, zapach drażniących środków czystości, stęchłe powietrze i surowo wyglądający strażnicy. Wskazano mi jedno z metalowych, pordzewiałych krzeseł przy szklanej szybie i kazano czekać. Okrągły zegar, zawieszony na jednej z poszarzałych ścian, wskazywał za pięć dziesiątą i tykał przy każdej upływającej sekundzie. Mój słuch wciąż był niesamowicie wrażliwy i każdy dźwięk dobiegał do mnie ze wzmożoną siłą, jednak nikomu się do tego nie przyznawałam. Uparcie twierdziłam, że wszystkie skutki działania serum minęły.

Dlaczego tak zrobiłam? W ten sposób czułam się bezpieczna, normalna. To prawda, że niesamowite zdolności to przywilej, ale i piętno. Gdy ludzie z twojego otoczenia dowiadują się o nich, przestają traktować cię normalnie i gdyby dowiedzieli się o moim niesamowitym słuchu, zaczęliby ściszać głos, omijać mnie łukiem i patrzeć na mnie wilkiem. A tego nie chciałam. Mogli się znaleźć i tacy, którzy wykorzystaliby moje zdolności, a i na to nie miałam ochoty. Dlatego mój słuch był tajemnicą, którą postanowiłam zachować tylko dla siebie.

Drzwi po drugiej stronie szklanej ściany szczęknęły i otworzyły się. Na przodzie szedł więzień, ubrany w nijaki, granatowy uniform ze złączonymi magnetycznymi obręczami dłońmi, a za nim kroczyło dwóch strażników. Posadzili go na krześle i odsunęli się, dając nam przestrzeń do rozmowy. Wątpiłam, że znaleźli się poza zasięgiem słuchu, ale nie czułam się wystarczająco pewnie, by kazać im się przesunąć.

Przez jakiś czas przyglądałam się wynędzniałemu obliczu genetyka, poszarzałej twarzy poznaczonej zmarszczkami, ogromnym okularom zsuniętym na kraniec nosa i niebieskim, zmętniałym oczom, które choć na mnie spojrzały, zdawały się nic nie widzieć. Miałam tak wiele pytań i tak wiele słów przygotowanych na tę okazję, ale nagle ich zabrakło. Na jego widok... smutny widok, zaschło mi w gardle i coś niewidzialnego ścisnęło mnie od środka. Żal? Litość? Współczucie?

Odchrząknęłam, starając się pozbierać i ujęłam słuchawkę, kiwając mu, by i on ją podniósł.

Przeniósł spojrzenie na telefon, jakby nie bardzo rozumiał, o co mi chodzi, ale w końcu podniósł słuchawkę i przyłożył do ucha.

– Doktorze Starczewski, chciałam podziękować... – zaczęłam niepewnie.

Jego brwi zmarszczyły się, ale wzrok wydał się wyraźniejszy. Patrzył na mnie pytająco, wciąż zbierając elementy układanki, a gdy mnie rozpoznał i zrozumiał kim jestem, wstrzymał oddech, a po chwili drżąco go wypuścił.

– Ida – powiedział, a coś ścisnęło mu gardło, przez co musiał odetchnąć. – Nic ci nie jest? Udało ci się...?

– Tak, udało, dzięki panu.

Jego wzrok czujnie lustrował moją twarz, jakby szukał w niej ran, skaleczeń, obrażeń, jakby chciał się upewnić, że to faktycznie ja tkwię za szklaną barierą.

– Chcę panu pomóc i będę zeznawać.

– Ida, ja już swoje przeżyłem – przerwał mi – moich win już nic ani nikt nie jest w stanie odkupić i przyszła pora, bym za nie zapłacił.

– To pan mi pomógł! – zaprotestowałam. – Nie mogę pana tu zostawić.

– Nie mogłem pozwolić, by kopuła zadziałała. To najgorsza broń... najgorsza, to magnes o silnym natężeniu pola magnetycznego, wywołuje amnezję, nieodwracalną. – Spojrzał na mnie poważnie. – Skasowałaby ciebie, twoją osobowość... nie mogłem do tego dopuścić! Ale to też ja cię w to wszystko wplątałem. Mogłaś urodzić się normalną dziewczyną, mogłaś nie być zmutowana, a to ja ściągnąłem to na ciebie. To ja chciałem bawić się genami, życiem, a żaden człowiek nie powinien tego robić. Nie byłem w stanie opanować natury. Nie potrafiłem okiełznać jej na tyle, by cię nie skrzywdzić.

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now