Rozdział XXV

6.5K 638 200
                                    

– Nie wiedzieli?!

– Ciszej – przystopował mnie Wiktor i rozejrzał się, sprawdzając, czy mój wybuch nie przyciągnął zainteresowania. Nie miał jednak kogo przyciągnąć, bo odpicowany gość już wyszedł, a ekspedientka nawet nie uniosła wzroku znad telefonu.

– Jak to nie wiedzieli? – zapytałam ciszej. – Czy to w ogóle możliwe?

Brązowe tęczówki Wiktora stężały, a wąska linia ust świadczyła o tym, że nie ma ochoty wracać do tych wspomnień albo, po prostu, ma mnie dość.

– Rząd wiedział o badaniach nad projektem Inshi w placówkach publicznych, a ja nie pochodzę z takiej placówki.

Zdumienie niemal wykręcało mi wnętrzności. Nie miałam o tym pojęcia! Nie mówię tu tylko o pochodzeniu Wiktora, ale myślałam, że rząd, mimo wszystko, wie o każdym Inshi. Choć co prawda Wiktor nigdy nie wspominał, by posiadał jakieś urządzenie sprawujące nad nim kontrolę, to wydawało mi się oczywiste, że o nim wiedzą. Z tym że... nie wiem. Jest potencjalnie niegroźny?

Jedno spojrzenie na jego zacięty wyraz twarzy, wystarczyło, bym stwierdziła, że nigdy nie odważę się go tak nazwać! Poza tym ta niezwykła szybkość, którą zyskał, gdy nie mógł mnie pokonać... O nie! Zdecydowanie nie jest niegroźny!

– J-jak to? – wydukałam w końcu.

Westchnął zrezygnowany. Rozejrzał się jeszcze raz i pochylił nad stołem, zbliżając do mnie jeszcze bardziej.

– To znaczy, że żyję nielegalnie – powiedział cicho. – Nikt, nigdy, nie wyraził zgody na stworzenie mnie, a mimo to istnieję... więc widzisz... kto ma gorzej? – Przy tych słowach zaśmiał się gorzko, a ja nie mogłam odwrócić od niego wzroku. Był tak cholernie, niesprawiedliwie przystojny!

Odsunął się. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech. Szlag! Musiałam się bardziej kontrolować! Jego bliskość nie mogła przecież na mnie tak działać?!

Po chwili dotarł do mnie sens jego słów.

– Jak to? – zmarszczyłam brwi. Chyba muszę sobie wytatuować gdzieś to pytanie, bo wciąż je powtarzam. Co za idiotyzm! Ale w tym momencie naprawdę nie potrafiłam sklecić sensowniejszego zdania.

Wiktor chwilę przyglądał się jak srebrny, rozklekotany samochód zajeżdża na stację. Zaparkował krzywo, a kierowca musiał mocno rąbnąć w drzwi, żeby je otworzyć. Wydawało się jednak, że jest przyzwyczajony do takich zachowań auta, bo nonszalancko wyszedł i jak gdyby nigdy nic zaczął lać do niego paliwo.

– Ten, który mnie zaprojektował, miał nie po kolei w głowie – zaczął Wiktor.

Ponownie przeniosłam wzrok na Wiktora, który skrzywił się nieznacznie.

– Zwolniono go dyscyplinarnie z powodu projektu, który zaczął prowadzić na własną rękę. Ale to go nie powstrzymało. Ukradł wyniki badań i założył własne laboratorium. Był szalony. Bardzo szalony. I w jego szalonej głowie zrodziła się dziwna teoria... opowiadał, że niby za kilka lat świat opanuje epidemia, zagrażająca ludziom, i jedynym sposobem na uratowanie ludzkości jest stworzenie takiego człowieka, który będzie w stanie się jej oprzeć. Był tylko jeden problem. Nie wiedział co to za epidemia. Nie miała żadnej, cholernej bakterii, która posłużyłaby mu za wzorzec do konstruowania lekarstwa. Dlatego tworzył ludzi, którzy mieli innych układ immunologiczny niż przeciętny człowiek. By mieli szansę przetrwać...

Umilkł. Cóż za niedorzeczność! Skąd w ogóle myśl o epidemii, która dopiero miała nastąpić? Przecież nie można przewidzieć przyszłości! Nikt tego nie potrafi! Więc nie mógł tego wiedzieć. Jednak ze słów Wiktora wynikało coś jeszcze.

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now