Rozdział 24

3.6K 253 44
                                    

Cała ta wymiana zdań od okrzyku dziewczyny trwała najwyżej kilkanaście sekund. Skupiony wyłapałem większość słów, nie wiedziałem tylko co Esme starała się właśnie przekazać Edwardowi. Spojrzała na niego znacząco a on dyskretnie pokręcił przecząco głową. Kobieta odetchnęła z ulgą.

- Zastąp mnie, dobrze? - zwrócił się do niej - Ja teraz trochę posędziuje - nadal nie odstępował mnie ani na krok.

Wszyscy oprócz niego wrócili na boisko, lustrując bystrymi oczami ciemną ścianę lasu. Odniosłem takie wrażenie, że Alice i Esme zajmują takie pozycje by mieć mnie na oku.

- Zasłoń sobie twarz grzywką - rozkazał cicho Edward.

Zacząłem wykonywać jego polecenie. Moje przysłaniały mi leciutko świat, ale jeśli ma to jakoś pomóc to zrobię wszystko co rozkaże.

- Są już blisko - powiedziałem jakbym nie wiedział.

- Tak, więc bardzo cię proszę, stój spokojnie, nie odzywaj się, nie hałasuj i trzymaj się blisko mnie - nie udało mu się ukryć zdenerwowania.

Zaczął przerzucać kosmyki moich włosów w różne strony, próbując chyba bardziej jakoś zasłonić moją twarz.

- To nic nie da - zawołała Alice - Czułam go nawet z drugiego końca boiska

- Wiem! - rzucił lekko spanikowanym tonem.

Carlisle zajął miejsce przy ostatniej bazie. Nikomu nie było spieszno rozpocząć gry.

- Co chciała wiedzieć Esme? - spytałem chłopaka sem.

Zawahał się przez chwilę, ale zdecydował się mi to wyjaśnić.

- Czy są głodni - wymamrotał, patrząc gdzieś w bok.

Mijały kolejne sekundy. Gra toczyła się apatycznie. Nikt nie miał śmiałości wybijać piłki poza boisko. A Emmett, Rosalie i Jasper trzymali się pola wewnętrznego. Choć byłem coraz bardziej sparaliżowany strachem, dostrzegłem, że Rosalie co jakiś czas zerka w moim kierunku. Wyraz jej oczu pozostawiał nieprzenikniony, ale sposób w jaki wykrzywiała usta pozwalał mi się domyślać, że jest rozgniewana.

Edward zupełnie ignorował to co działo się na boisku. Wzrokiem i myślami przeczesywał las.

- Tak mi przykro Beal - szepnął z pasją - Tak cię narażam. Zachowałem się bezmyślnie, nieodpowiedzialnie. Mogę tylko przepraszać...

Nagle wstrzymał oddech i nie odrywając oczu od drzew po prawej stronie boiska zrobił krok do przodu by znaleźć się między mną a zbliżającymi się gośćmi.

Carlisle, Emmett i inni także obrócili się w tamtym kierunku. Wszyscy słyszeli to czego mnie słyszeć nie było dane - odgłosy przedzierania się przez chaszcze.

***

Wynurzyli się z lasu jedno po drugim, w odległości jakichś dwunastu metrów od siebie. Mężczyzna, który wszedł na polanę pierwszy cofnął się natychmiast by pojawić się po chwili ponownie, ale tym razem za plecami wysokiego bruneta, który jak z tego wynikało dowodził całą grupą. Trzecia była kobieta. Z tak dużej odległości mogłem o niej powiedzieć tylko tyle, że ma płomiennorude włosy niezwykłej urody.

Zbliżając się do rodziny Edwarda mieli się wyraźnie na baczności i trzymali się blisko siebie, jak zresztą przystało na trójkę drapieżników, które napotykają na drodze nieznane, liczebniejsze stado tego samego gatunku.

Gdy podeszli dostatecznie blisko uświadomiłem sobie jak bardzo różnią się od Cullenów. W ruchach nieznajomych kryło się coś kociego, jakby w każdej chwili byli gotowi do sprężystego skoku. Strojem nie odstawali zbytnio od zwykłych turystów. Wszyscy mieli dżinsy i flanelowe koszule. Ubrania te były już jednak mocno wystrzępione. Stóp przybyszów nie chroniło zaś obuwie. Obaj mężczyźni mieli krótko przystrzyżone włosy, ale w imponującej ognistą barwą grzywce kobiety roiło się od liści i innych leśnych pamiątek.

Zmierzch || bxb (trwa rewrite)Where stories live. Discover now