Rozdział 3

6.4K 398 33
                                    

Dziewczyna, która usiadła ze mną na trygonometrii i na hiszpańskim zaproponowała mi zjedzenie z nią i jej znajomymi lunchu. Nie pamiętam jak miała na imię, więc tylko się uśmiechałem i kiwałem głową, gdy o coś pytała albo opowiadała o czymś. Usiedliśmy na końcu stołu pełnego jej znajomych, których rzecz jasna mi przedstawiła, ale imiona wylatywały mi po ich usłyszeniu z głowy... Wszyscy byli pod wrażeniem, że moja towarzyszka miała odwagę do mnie zagadać. Eric, chłopak poznany na angielskim, pomachał mi z drugiego końca sali. I to właśnie wtedy, jedząc jabłko i próbując rozmawiać z siódemką wścibskich nieznajomych, po raz pierwszy ich zobaczyłem... Siedzieli w kącie naprzeciwko naszego stołu. Było ich pięcioro. Nie rozmawiali i nie jedli niczego, choć przed każdym stała taca z posiłkiem. W odróżnieniu od innych uczniów nie gapili się na mnie... więc spokojnie stwierdziłem, że mogę im się przyglądać bez obawy, że któreś mnie na tym przyłapie. Ale to nie brak zainteresowania moją osobą mnie zaintrygował. Na pierwszy rzut oka nie byli ani troszkę do siebie podobni. Dziewczyny były swoimi przeciwieństwami. Ta wyższa miała posągową figurę modelki i długie do połowy pleców, delikatnie falowane blond włosy. Wystarczyło przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, żeby stracić wiarę we własne wdzięki. Ta była niższa, chudziutka i słodka, swoją urodą przypominała chochlika. Miała krótką, kruczoczarną i nastroszoną fryzurkę. Z trzech chłopaków jeden, z loczkami koloru złocistego miodu, był wysoki i umięśniony. Drugi, wyższy i bardziej napakowany, coś w stylu zawodowego ciężarowca, miał włosy koloru kruczoczarnego tak jak tamta słodka dziewczyna... Ale był jeszcze trzeci... miał rozczochraną, kasztanową czuprynę, wyglądał na najmłodszego z całej trójki. Mimo, że nie był tak napakowany jak tamten poprzedni, to widoczki też były całkiem, całkiem. Zarumieniłem się przez to o czym myślałem i szybko odwróciłem wzrok by schować się za grzywką, żeby czasem nie widział mojej czerwonej twarzy... przecież nie chciałem, żeby pomyślał, że jestem dziwny czy coś takiego... Um powracając... cała piątka wyróżniała się w podobny sposób. Wszyscy byli chorobliwie bladzi, bledsi niż jakikolwiek uczeń tego nieznającego słońca miasteczka a nawet bledsi niż ja - potomek albinosa. Wszyscy niezależnie od odmiennego koloru włosów mieli także bardzo ciemne oczy a pod nimi głębokie cienie - sine, niemal fioletowe. Ale to jeszcze nie wszystko, nie mogłem oderwać wzroku od tej dziwnej grupy, ponieważ ich twarze, tak odmienne a tak do siebie podobne, były przerażająco i nieludzko piękne. Unikali wzroku innych uczniów ale i wzroku swoich kompanów. Ich spojrzenia zdawały się prześlizgiwać po otoczeniu bez większego zainteresowania. Niższa dziewczyna właśnie wstała i podniosła tacę z nienaruszonym jedzeniem i z gracją spacerując odeszła. Przypatrywałem się jak oczarowany jej krokom godnym baletnicy. Zerknąłem na pozostałą czwórkę, ale oni nawet nie drgnęli.

- Co to za jedni? - zapytałem dziewczyny, która siedziała ze mną na hiszpańskim. Kiedy dziewczyna podniosła wzrok w celu zlokalizowania danych osób, jeden z tamtych chłopaków ten najmłodszy... spojrzał na nią znienacka. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, zaś potem przeniósł wzrok na mnie. Nim zawstydzony zdążyłem odwrócić wzrok on sam to zrobił w okamgnieniu, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Moja sąsiadka przy stoliku zachichotała zażenowana, rzucając w stronę grupki ukradkowe spojrzenia.

- To Edward i Emmett Cullenowie - wyszeptała - z Rosalie Hale i Jasperem Hale a ta, która wyszła to Alice Cullen. Wszyscy mieszkają u doktora Cullena i jego żony

Zerknąłem w stronę niesamowitej czwórki. Chłopak z kasztanową czupryną wpatrywał się w swoją tacę, rozwalając na dobre obwarzanka na drobne kawałki. Miał długie i blade palce. Poruszał przy tym niezwykle szybko ustami, choć jego idealne wargi były ledwie rozchylone. Pozostała trójka nadal nie patrzyła w jego kierunku. Ale nie wiedzieć czemu, byłem przekonany, że chłopak coś do nich mówi.

- Całkiem fajni ci faceci - powiedziałem nadal rozmyślając, a gdy pojąłem sens moich słów szybko spojrzałem na Jessice - bo chyba tak miała na imię... - nie wiedząc jak zareaguje na te nieświadomie wypowiedziane słowa...

Zmierzch || bxb (trwa rewrite)Where stories live. Discover now