Rey

508 38 2
                                    

Rey zarzuciła na głowę obszerny kaptur i zrobiła krok na zewnątrz Sokoła.

Zrobiła dwa kroki i poczuła, że narzuta już przemokła, tak samo jak jej buty i spodnie.

Oby ten cały cień był gdzieś w jakimś budynku, bo walczyć tutaj byłoby raczej ciężko.

Gdy wszyscy wysiedli, ruszyli w gęsty las, gdzie mniej padało. Było ciemno, zimno, mokro i mrocznie, a C-3PO co kilka metrów mówił, jak bardzo złe są jego przeczucia. Co chwila, ktoś grzązł w błocie z cichym przekleństwem na ustach.

- Stać! - krzyknął nagle Keiter, idący przodem i uniósł rękę. Wzrok skierowany miał na urządzenie na swoim drugim nadgarstku. - Niedługo las się skończy i pojawi się budynek, w którym, według Lando, znajdują się generatory!

Rey wciągnęła wilgotne powietrze po czym przymknęła powieki.

Poczuła kilka nikłych nitek Mocy prowadzących do nieopodal stojącego budynku, kilka ciemnych nitek, a na ich końcach... niebezpieczeństwo.

Otworzyła oczy.

Ruszyli dalej.

Po kilku minutach marszu linia drzew się skończyła i zobaczyli przed sobą duży, szary budynek z lądowiskiem na dachu i kilkoma antenami. Rósł w górę, zdając się nie kończyć, kryjąc swój dach w ciężkich, deszczowych chmurach.

Dziewczyna spojrzała w niebo. Wiedziała, że gdzieś wysoko, niewidoczne dla radarów, są bojowe X-wingi dowodzone przez Poe.

Zbliżyli się po cichu do tylnej ściany budynku, jedynej niechronionej przez szturmowców. Keiter zbliżył się do końca i dał znak R2, by ten przejechał do drzwi i otworzył je.

Kilka pisków i wszyscy mogli wejść do środka. Robot zamknął za nimi wrota i zrobiło się zupełnie cicho, nie było nawet słychać padającego deszczu. Rey zdjęła narzutę i odrzuciła ją, a ta z cichym plaskiem spadła na nieskazitelnie białą podłogę.

- Wiecie jaki jest plan - szeptem odezwał się Luke, rozglądając się. - R2, C-3PO, zostajecie tutaj, włamujecie się do systemu i czekacie na ewentualne znaki od nas. Chewie, Rey i Keiter za mną. Celem jest wywabienie ich stąd, żeby można było rozpocząć ostrzał z powietrza - ledwo przebrzmiało ostatnie słowo, a mężczyzna odwrócił się i ruszył korytarzem.

- Niech pan na siebie uważa, panie Luke - zawołał jeszcze za nim złoty robot, a ostatnia sylaba cicho przebrzmiała między nieprzyjaznymi ścianami.

Szli cicho, każdy kurczowo ściskał w ręce swoją broń.

Biały, czysty korytarz nagle się skończył i stanęli przed schodami, kamiennymi, wytartymi i widocznie bardzo starymi.

Przystanęli, zdezorientowani.

- Założę się, że w tym miejscu Lando po prostu zbankrutował... jak zwykle - westchnął Luke i przewrócił oczami, po czym zaczął wchodzić do góry, niepewnie trzymając się metalową dłonią zardzewiałej poręczy.

Przeszli na drugie piętro, gdy usłyszeli wreszcie głosy przepuszczone przez wokabulatory i kroki stóp w zbrojach. Chebacca odbezpieczył kuszę, a Luke nacisnął przycisk i z jego miecza wysunęła się zielona świetlna klinga. Keiter i Rey zdobili to samo.

Luke zrobił krok, by wyłonić się zza ściany, gdy nagle tuż przed jego twarzą pojawił się blaster, a zaraz za nim maska szturmowca.

Szara, w kolorze brudnego dymu, z kilkoma wgnieceniami w okolicy skroni.

I nagle zarówno Luke, jak i Keiter i Rey, mimowolnie zacisnęli powieki i odchylili się w tył.

Czerń. Ciemność.

Zmieniona - Star WarsWhere stories live. Discover now