Kylo Ren

1.4K 101 8
                                    

Obudził się.

Otworzył oczy błyskawicznie, bez pocierania ich, ani niemych próśb o "jeszcze pięć minut".

Podniósł się do pozycji siedzącej, przeczesał ręką włosy, by te nie wpadały mu do oczu. Rozejrzał się i przypomniał sobie.

Dzisiaj moja ceremonia. To dzisiaj zostanę mistrzem.

Uśmiech mimowolnie wpełzł mu na usta. Odrzucił na bok cienką kołdrę i wstał. Opłukał twarz wodą, po czym wyjął z szafy swoją czarną szatę i hełm, który aż błyszczał.

Ubrał się szybko i, nie zasłaniając jeszcze twarzy, usiadł na łóżku, by poczekać, aż przyjdą po niego szturmowcy, albo oficerowie. Dzisiaj nie zamierza sam szukać Wodza. Bo dzisiaj to jego, Kylo Rena, dzień.

Ciekawe czy ten rudy lizus, Hux, też będzie, zastanowił się i szybko doszedł do wniosku, że będzie na pewno. Jest zbyt ważny dla Snoke'a, by mogło go nie być. Kylo skrzywił się. Nie lubił generała, widział w nim jedynie pustkę i chęć zabijania, trochę nienawiści. Był niczym, pionkiem w grze, nic sobą nie reprezentował. Ale Kylo widział, za Hux jest też piekielnie inteligentny i sprytny - aż szkoda, że nie jest bardziej pewny siebie, mógłby być dobrym towarzyszem walki w tej wojnie.

Z zamysleń wyrwało go nieśmiałe pukanie do drzwi.

- Kto? - krzyknął Kylo, po szybkim nałożeniu i zamocowaniu maski.

- FS - 3421, panie - odezwał się po drugiej stronie trochę przestraszonym głosem, szturmowiec. - Najwyższy Wódz Snoke posyła po ciebie. Ceremonia jest gotowa.

Kylo wstał i wygładził szatę ręką, po czym otworzył Mocą mechaniczne drzwi.

To mój dzień.

Sprawdził, czy ma miecz w kieszeni. Ma, to dobrze. Chyba najgorszym, co mogłoby go teraz spotkać, to zapomnienie miecza świetlnego.

Zamknął swoją "komnatę" i ruszył wzdłuż korytarza, a w ślad za nim dwóch żołnierzy trzymających w rękach duże blastery.

Przemierzył w ten sposób, w zupełnej ciszy, całą drogę aż do obszernej sali obrad. Sala ta była cała pomalowana na czarno i miała przeszklony sufit, przez który wpadał blask pobliskiego słońca.

Całą powierzchnię zajmowali sztumrowcy, biel ich zbroi aż raziła oczy, przyzwyczajonego do czerni, Kylo Rena. W pierwszym odruchu chciał zmrużyć powieki, ale zwalczył to.

Nadal się uczę jak reagować, jak być silnym.

Słabość.

Ruszył dumnie do przodu, bezszelestnie, nie nosił ciężkich, wojskowych butów. Czuł, jak wszyscy na niego patrzą, słyszał oddechy, ale nikt nie odezwał się ani słowem. On sam ani na chwilę nie spuścił wzroku z czerwonych oczu siedzącego na podwyższeniu, na czymś w rodzaju sceny, Snoke'a.

Pokonał trzy schodki i znalazł się obok Wodza. Przykląkł na jedno kolano.

Jestem wierny, uległy, ufam ci i wypełniam twoje rozkazy, powiedział sobie w myślach. Powtarzał to w głowie przy każdym spotkaniu ze Snoke'em. Jak mantrę. Żeby nie zapomnieć.

- Wstań - rozległ się nieprzyjemny głos Wodza.

- Mistrzu - odezwał się Kylo, prostując kolana i nie schylając głowy. - Jestem gotów.

Ledwo przebrzmiało jego ostatnie słowo, poczuł, że ma na boku coś mokrego i lepkiego. Zastanowił się.

Krew.

Zmieniona - Star WarsWhere stories live. Discover now