Kylo Ren

2.3K 130 27
                                    

Dwadzieścia lat później.

- Mistrzu... - zdeformowany przez maskę głos Kylo Ren'a odbił się echem od ścian.

Młody rycerz Ren klęknął na jedno kolano przed stalowym krzesłem, na którym siedział Naczelny Wódz Snoke. Oboje znajdowali się w niewielkim pomieszczeniu o czarnych ścianach. Pokój był pusty, nie licząc krzesła i pojedynczej, jarzeniowej żarówki zwisającej smętnie pod sufitem. Dawała słabe, mętne światło padające wprost na klęczącego.

Kylo Ren głośno dyszał, a maska potęgowała ten dźwięk. Zacisnął więc zęby i powstrzymał kolejne westchnienie, jednak ból w boku nadal był nie do zniesienia. Czuł, jak krew sączy mu się z rany. Ale nie mógł okazać słabości. Nie przed swoim mistrzem. Nie teraz.

- Mistrzu... - powtórzył. - Han Solo nie żyje. Jednak dziewczyna i jej chłopak zdążyli uciec - złożył raport. Poczuł ulgę, że nie zdjął maski. Dzięki niej jego głos brzmiał bardziej stanowczo i pewnie.

- Doskonale, mój uczniu - odpowiedział mu Snoke, mrugając czerwonymi oczami. Jego głos brzmiał sycząco i nieprzyjemnie bez efektu hologramu. - Dowiodłeś swej odwagi, choć widocznie brak ci doświadczenia bojowego.

- Ależ, mistrzu - odważył się zaprotestować Kylo. - Ta dziewczyna miała w sobie Moc silniejszą niż którykolwiek z moich dotychczasowych przeciwników. Nie spodziewałem się tego.

- Nie możesz pozwalać, by cię zaskakiwano - powiedział Snoke ze znudzeniem i delikatnie uniósł prawą dłoń. Kylo Ren skrzywił się z bólu, gdy poczuł rwący ból w ranie. - Ale wybaczam ci. Zamierzam zakończyć twoje szkolenie.

Młody Ren wypuścił głośno powietrze ustami, gdyż ból momentalnie zelżał i dopiero po chwili dotarło do niego, co właściwie usłyszał. Zakończenie szkolenia. Serce gwałtownie mu podskoczyło. Zdał egzamin, którym była bitwa na Starkillerze. Udało się. Przez chwilę poczuł radość, jednak szybko ją w sobie stłumił i zastąpił jedynie spokojną satysfakcją.

- Dziękuję, Naczelny Wodzu - odezwał się, pochylając głowę. - Będę zaszczycony, przyjmując od ciebie tytuł mistrza i lorda.

- A ja będę zaszczycony nadając ci go. Ceremonia odbędzie się jutro, gdy opatrzysz swoje rany i oswoisz się z myślą o swoim ojcobójstwie.

- Nie było dla mnie ojcobójstwa - sprostował szybko Kylo. - Nigdy nie uważałem Hana Solo za ojca.

- Doskonale - Snoke obnażył swoje zczerniałe zęby w przerażającym uśmiechu. - Możesz już odejść. - dodał i zamknął oczy, co było jednoznaczne z tym, by mu nie przeszkadzać.

Kylo Ren z delikatnym wysiłkiem podniósł się i odwrócił od swego mistrza, by chwilę później zniknąć za grubymi drzwiami pomieszczenia.

Ruszył korytarzem, utykając, gdyż ból w boku nadal był dotkliwy. Usiłował go uśmierzyć, więc skupił na ranie całą swoją uwagę, ogniskując w to miejsce Moc. Nogi same go niosły w stronę jego "komnaty", jak lubił ją nazywać.

Większość dowódców, kilkanaście oddziałów szturmowców oraz Ren i Naczelny Wódz Snoke znajdowali się aktualnie na wielkim statku bojowym. Wszyscy znaleźli się w tym miejscu po zniszczeniu bazy Starkiller i oddalili się w jak najodleglejszy zakątek Galaktyki, by ukryć się przed Ruchem Oporu. Nie mieli wyboru, póki wśród żołnierzy panował chaos spowodowany wieścią o zdradzie FN-2187.

Kylo Ren stanął nagle przed drzwiami swej samotni. Oderwał uwagę od leczenia i otworzył wejścia delikatnym ruchem nadgarstka, po czym wszedł do środka.

Zapalił światło i rozejrzał się. Jak zwykle w komnacie panował nienaganny, ponury porządek i cisza. Wszystkie meble wykonane były z czarnej stali więc w całym pomieszczeniu było zimno, tak jak lubił.

Podszedł do fotela w kącie i usiadł, zdejmując maskę, którą chwilę później odłożył do specjalnego pojemnika z trocinami. Pomyślał, że musi ją wypolerować. Przecież jutro otrzyma wreszcie tytuł mistrza.

Zdjął rękawice i przeczesał dłonią mokre od potu włosy, a następnie zaczął zrzucać z siebie brudną, ciężką szatę. Gdy miał już nagi tors, delikatnie wzdrygnął się z chłodu, po czym sięgnął po bandaże i opatrunki, by zająć się swoją raną na boku.

Gdy zmywał krew przypomniał sobie moment zranienia. Oberwał z kuszy Wookie'go - Chewbaccy. Wiedział już wcześniej jak uderzenie z tej broni boli. Musiał to wiedzieć.

Przecież niegdyś tak często trzymał ją w dłoniach.

Kylo odrzucił od siebie te myśli. Jutro ceremonia. Jutro zostanie lordem Sithów, mistrzem, prawdziwym rycerzem ciemności. Nie może teraz myśleć o tych, których kiedyś śmiał nazywać przyjaciółmi.

Nakleił na ranę duży opatrunek i założył na siebie czarną koszulkę. Wstał, by odłożyć miecz na półkę, ale ponownie poczuł w boku rwący ból. Złapał się gwałtownie za ranę, ale nie usiadł, tylko wstał, potęgując ból.

To kara za myślenie o przeszłości, pomyślał, wyciągając w górę rękę z mieczem świetlnym.

Usiadł i oparł się łokciami o kolana, przecierając twarz dłońmi.

Nienawiść, powtórzył w myślach, muszę czuć nienawiść. Nie mogę myśleć o przeszłości, bo jej nie mam. Mam tylko przyszłość, słodką i ciemną, u boku mistrza. Władam wspaniałą mroczną mocą. To ona daje mi siłę a ja jej. Nienawiść, właśnie tak.

Nagle przeszedł go dreszcz, ale wiedział, że nie z zimna. Poczuł, jak przez jego żyły przepływa gwałtowny strumień Mocy. Wyciągnął przed siebie jedną dłoń i dał swojej sile upust, Mocą uderzając w ścianę. Ta się zatrzęsła, a z sufitu opadł okruch tynku. Kylo usłyszał jak za drzwiami dwóch szturmowców oddala się od jego komnaty.

Roześmiał się w głos ponurym śmiechem satysfakcji. Rana w boku przestała mu dokuczać, gdy poraz kolejny zatrząsł ścianą.

Znowu czuł siłę.

Zmieniona - Star WarsWhere stories live. Discover now