– Musimy to jakoś przetrwać – odparłam. – Chodź już, bo znów kogoś tu przyślą.

Marcin pokiwał głową i z lekkim ociąganiem odbił się od ściany.

Z dołu już dobiegały dźwięki krzątaniny. Wszystko musiało być idealne, bo jeśli nie sprostają gustom solenizantki to... żaden służący tego nie przeżyje! Nie zazdrościłam im. Wiedziałam, że zarobki rekompensują straty moralne, ale pomimo to wolałabym sprzątać odchody w cyrku niż być podwładną mojej babki.

Sala bankietowa znajdowała się na tyłach domu i została połączona z patio, na którym również stały przygotowane stoły. Nie wątpiłam, że gdy tylko znajdę ku temu okazję, to tam się przeniosę, by nie uczestniczyć w tej całej maskaradzie. Właściwie chciałam iść tam od razu, ale braciszek machnął głową w stronę niewielkiego piedestału, gdzie mieścił się stolik naszej rodziny.

Przewróciłam oczami. Oczywiście. Zawsze trzeba podkreślać, że jest się ponad innymi. Niechętnie poczłapałam za nim.

Salę przystrojono w srebrno-białe desenie. Nad stołami wisiały metaliczne kule, dające mdłe światło, a szklane krzesła iskrzyły się, jakby posypano je brokatem. Niektóre miejsca były już zajęte przez śmietankę towarzyską, która lśniła równie jasno jak długi dywan, ciągnący się od wejścia do naszego stolika, wykonany z czegoś co przepuszczało światło, tworząc wrażenia tafli wody.

Gdy doszliśmy do naszego stolika, zerknęłam na plakietkę obok mojego imienia. Na szczęście siedziałam tylko obok Marcina. No tak, to że przesunięto mnie na skraj stołu miało swój polityczny wydźwięk. Oznaczało, że jestem nie do końca uznawana za spadkobierczynię rodzinnych majątków, a w dosłownym tłumaczeniu – babka chce mnie trzymać jak najdalej od siebie. I dobrze! Ja również nie tęskniłam za jej towarzystwem.

Na szczęście jeszcze jej nie było, bo oczywiście musiała się pojawić wśród fanfarów i wiwatów jako ostatnia. Rodzice również mieli podobny plan. Dlatego przy stole siedziała tylko mocno znudzona Kornelia, która wydymała wargi na znak swego niezadowolenia.

– Nie marszcz się, bo ci tak zostanie – mruknęłam do niej, a ta w odpowiedzi skrzywiła się jeszcze bardziej.

– Nienawidzę tego – burknęła.

Co do tego byłyśmy zgodne.

– Każą nam czekać na jedzenie, tylko po to, by wszyscy w jednym momencie zobaczyli wystrzałowe kreacje starych i babki. Nienawidzę tego! – warknęła. – Od rana nic nie jadłam, bo przez kogoś – tu wymownie spojrzała na mnie – nie było obiadu. Mój żołądek skurczył się do wielkości orzecha.

Usiadłam na krześle, spoglądając na nią z boku. Była tak chuda jak tylko chudym można być w jej wieku, by nie wyglądać jak anorektyczka. A ja zawsze miałam wrażenie, że przeważnie nic nie je, odsuwając od siebie potrawy, który były w jej przekonaniu zbyt tłuste. Wiedziałam, że jej wygląd i ten wstręt do jedzenia to w dużej mierze nacisk matki, która przykuwała do tego najwięcej uwagi. I dlatego było mi jej odrobinę szkoda. Naprawdę odrobinę, biorąc pod uwagę fakt, że charakter za to ma po babce.

– Trzeba było kupić większy rozmiar kiecki i coś zjeść – mruknął Marcin i znów ziewnął ostentacyjnie. – Nie narzekaj, bo siedzenie obok ciebie jest już wystarczająco irytujące.

Kornela wymruczała coś pod nosem i ścisnęła swój brzuch, krzywiąc się w rozpaczy. Po chwili jednak coś zaświtało jej w głowie i spojrzała na mnie uważnie.

– Wygłaszasz życzenia?

Uniosłam pytająco brwi.

– Po obiedzie można wznieść toast na cześć babci. – Uśmiechnęła się, a w jej oczach zatańczyły wredne chochliki. – Chcesz jej coś życzyć?

Nieidealna ✔Where stories live. Discover now