Harry
Przycisnąłem dłoń do krwawiącego miejsca by zatamować wypływ krwi, lecz przysporzyło to tylko dodatkowego bólu. Zacisnąłem mocno zęby. Szedłem razem z Bethany przez podziemny parking. Wciąż czułem lekki szok i otumanienie po wybuchu granatu, ale przynajmniej żyłem.
- Gorzej się czujesz? - Usłyszałem głos Beth, więc najpewniejszym głosem jaki udało mi się wydobyć odpowiedziałem, że wszystko jest w porządku.
Gdy zauważyłem swój samochód zacząłem iść w jego kierunku, lecz zatrzymała mnie dłoń spoczywająca na moim ramieniu.
- Czekaj! - Usłyszałem jej lekko podniesiony i zdezorientowany głos. - Gdzie ty myślisz, że teraz idziesz? Powinieneś udać się do szpitala, potrzebujesz pomocy medycznej, cholera, ktoś cię postrzelił Harry.
- Nie potrzebuję tego. - Odpowiedziałem drwiąco, szarpnąłem ramieniem dzięki czemu zostałem uwolniony z uścisku i wyjąłem kluczyki z kieszeni marynarki. Odblokowałem auto, wciąż idąc w jego kierunku.
- Na pewno? - Spytała. - Straciłeś dużo krwi.
Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem w jej stronę ze słowami:
- Kobieto porwałem cię, a ty pytasz się mnie, czy mi pomóc zamiast uciekać? Gdzie do cholery jest twój instynkt samozachowawczy? - zadrwiłem. Znienawidziłem siebie odrobinę bardziej po tym, jakiego tonu wobec niej użyłem.
- Ja... Masz rację. - Przyznała skruszonym głosem.
- Właśnie. - Odparłem z pewnością, a następnie podszedłem do samochodu. Obserwowałem jak niepewnie idzie w kierunku swojego transportu. Głęboko westchnąłem i krzyknąłem za nią. Podbiegłem do niej na tyle szybko na ile pozwalał mi aktualny stan.
- Słuchaj, przepraszam... Nie powinienem tak się zachowywać w stosunku do ciebie, po tym co dla mnie dzisiaj zrobiłaś. - Powiedziałem na jednym wdechu. - W ogóle nie powinienem. - Dodałem. - Po prostu jestem teraz delikatnie mówiąc wyprowadzony z równowagi.
- Rozumiem. - Uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
Bethany
Patrzyłam się jak odchodzi i choć to teraz robił, czułam, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie.
Siadając na w miejscu pasażera poczułam, że zrobiłam to, co powinnam. Ucieszyłam się, że moje sumienie nie zostanie obciążone. Niedługo potem razem z Michael'em odjechaliśmy w kierunku hotelu.
* * * * * * * * * *
- Zaraz w restauracji hotelowej zaczyna się kolacja, jeśli jesteś głodna. Ma być bufet regionalny. - Usłyszałam głos przyjaciela. Zdziwiona podniosłam głowę znad telefonu.
- Gdzie byłeś cały czas? - Zapytałam. - Odkąd wróciliśmy z centrum nie pokazałeś mi się na oczy.
- Z tego co wiem, nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać. - Warknął, przechodząc obok mnie. Usiadł na kanapie i sięgnął po pilot, następnie włączając telewizor.
Podniosłam brwi, zdziwiona takim zachowaniem.
- Coś się stało? - Zapytałam ze zmartwieniem w głosie.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego ryzykowaliśmy życie dla tego faceta? - Zapytał poważnie.
- Myślałam, że nie masz nic przeciwko, skoro mi pomogłeś.
- Nic przeciwko - powtórzył moje słowa i zaśmiał się bez humoru. - To chyba normalne, że miałem coś przeciwko, ale wiedziałem, że jeśli sobie coś ubzdurasz, to i tak to zrobisz, więc wolałem zapewnić ci przynajmniej bezpieczeństwo.
- A może powinniśmy porozmawiać o tym, że trzymasz tyle broni w bagażniku swojego samochodu? - Zapytałam oburzona.
- Och błagam, to nie powinno cię obchodzić. To jest mój bagażnik, mojego samochodu. - Odparł podkreślając ostatnie cztery słowa.
- Skoro nie widzisz nic złego w tym, że nosisz przy sobie narzędzia, którymi można kogoś zabić, nie miej do mnie pretensji o to, że próbowałam kogoś uratować. - Zaoponowałam podkreślając ostatnie słowo.
-Jaka ty jesteś naiwna i łatwo wierząca w ludzkie dobro. - powiedział drwiąco.
- No i świetnie! - Krzyknęłam i wyszłam z pokoju trzaskając ze sobą drzwiami. Zdenerwowana szłam korytarzem w kierunku restauracji hotelowej. Byłam okropnie głodna i nie zamierzałam rezygnować z posiłku. Podeszłam do hosta i podałam mu swój numer pokoju w celu weryfikacji, a następnie udałam się do bufetu. Wybrałam składniki posiłku, a następnie udałam się do miejsca w rogu sali. Usiadłam na kanapie i po głębokim westchnięciu zabrałam się do jedzenia.
- Szukam twoich rodziców. - Usłyszałam niespodziewanie, przez co niekontrolowanie podskoczyłam przestraszona, złapałam się za serce i spojrzałam na mojego rozmówcę, który w tym samym momencie siadał na krześle naprzeciwko mnie.
- Harry - pisnęłam. - Co ty tutaj robisz? Powinieneś być w szpitalu pod opieką lekarza. - Powiedziałam podniesionym głosem i spojrzałam na jego ramie, które owinięte było bandażem, widocznym pod białym podkoszulkiem, który miał na sobie.
Przewrócił oczami i powtórzył swoje poprzednie słowa.
- Zrozumiałam za pierwszym razem, po prostu... - przerwałam na chwilę, chcąc zebrać myśli. - Dziękuję za pomoc, ale jeśli mogę zapytać, to czemu to robisz?
Uśmiechnął się tajemniczo i zbył moje pytanie.
- Myślisz, że oni żyją? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Jestem tego nawet pewny. On nigdy nie zabiłby nikogo bez powodu lub bez jakieś korzyści materialnej. - Zaśmiał się bez humoru na swoje ostatnie słowa.
- On? - Zapytałam ożywiona. - Czy ty wiesz kto ich porwał? O co w tym wszystkim chodzi Harry, proszę, potrzebuję to zrozumieć, a wiem, że ty wiesz więcej niż ktokolwiek inny.
- Nie byłbym taki pewny tych ostatnich słów. - Zaśmiał się, lecz zaraz potem przybrał poważną minę. - Naprawdę chcę powiedzieć ci o wszystkim, ale wykracza to poza moje możliwości.
- Twoje możliwości? - Powtórzyłam jego słowa z niedowierzaniem. - A co to niby ma znaczyć?
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie, a póki co - odparł rozsiadając się na niewygodnym drewnianym krześle. - Możesz mi podziękować za dobre chęci.
- Um... Dziękuję. - Wymamrotałam. - Sama pewnie nie dałabym sobie rady ze znalezieniem ich, więc tak, dziękuję. - Dodałam pewniejszym głosem.
- Luzik. - Zaśmiał się cicho. - Moje życie, odkąd się w nim pojawiłaś stało się ciekawsze, więc zgaduję, że jesteśmy kwita. A teraz wybacz, ale obowiązki wzywają.
Kiwnęłam głową i wróciłam do jedzenia kolacji. Kątem oka zobaczyłam, że odchodząc zabrał mój kubek z gorącą czekoladą.
- Ej! To moje! - Krzyknęłam za nim, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie jego śmiech. Zirytowana udałam się do ekspresu, by zrobić sobie kolejny gorący napój. Idąc ignorowałam zaciekawione spojrzenia innych gości hotelu i zastanawiałam się, kiedy moje relacje z nim zaczęły być tak swobodne.
YOU ARE READING
BEAUTIFUL KILLER
FanfictionŻyjemy w świecie, w którym występują głębokie podziały na nieprzyzwoicie bogatych i rozpaczliwie biednych. Bethany należy do pierwszej grupy. Gdy zostaje porwana myśli, że zrobiono to dla okupu. Co jeśli prawda okaże się inna?