Rozdział 10

1.6K 132 12
                                    

Bethany

Byłam wolna.

Słuchałam piosenek lecących z samochodowego radia i wyglądałam przez okno. Podziwiałam krajobrazy ukazujące się po drugiej stronie szyby. Wszystko było jeszcze piękniejsze dzięki kolorom nieba przy zachodzącym słońcu. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Michael o mnie pamiętał. Znalazł mnie i uratował z rąk porywaczy. 

- I co teraz? - usłyszałam swojego przyjaciela.

- Teraz zamierzam wrócić do rodziców, pewnie zamartwiają się o mnie. - westchnęłam ciężko. 

- Nigdy nie opuszczałaś domu bez ich zgody i wiedzy, pewnie wariują ze strachu o ciebie. - na chwilę odwrócił wzrok od drogi i spojrzał na mnie z troską.

- Właśnie. - mruknęłam i ułożyłam się wygodniej na fotelu. - Nie kontaktowali się z tobą?

- Nie, dobrze wiesz jaki jest ich stosunek do mnie. - zaśmiał się. - Jestem dla nich bandytą, złodziejem i podczłowiekiem. 

- Nie mów tak! - skrzywiłam się na jego słowa. - Oni po prostu się o mnie martwią, traktują z rezerwą każdą osobę w moim życiu poza nimi samymi.

- Nie wydaje ci się to dziwne? - spytał.

- Zawsze tłumaczyłam sobie ich troskliwość tym, że jestem ich jedyną córką. Ale teraz... - okryłam się ciaśniej kocem. - Teraz to wygląda, jakby oni wiedzieli, że kiedyś ktoś może zagrozić mojemu życiu.

- Nie bądź śmieszna. Skąd mogliby to wiedzieć? - odezwał się.

- Spójrz na to z mojej strony. Codzienne treningi z karate, a jeśli nie zapisywali mnie na sztuki walki to organizowali mi wyjazd do szkoły przetrwania. Nigdy nie pozwalali mi wychodzić na imprezy, nawet te organizowane przez bliższych przyjaciół. 

- Ale ty i tak brałaś w nich udział. - zaśmiał się.

- Och, cicho bądź. - burknęłam i spojrzałam na niego kątem oka. - Dobrze wiesz, że to przez ciebie.

- Gdyby nie ja, pewnie siedziałabyś tylko w swoim pokoju, zastanawiając się którą książkę przeczytać jako kolejną. - zadrwił.

- Pewnie tak. - przyznałam i znów wyjrzałam przez okno. - Wracając do tematu, jak myślisz czemu się tak zachowywali?

- Nie wiem. - powiedział po chwili zastanowienia. - Nie istnieje dla mnie żadne logiczne wyjaśnienie tego, ale nie martw się, niedługo będziemy przed twoim domem i będziesz mogła wyjaśnić z nimi wszystko, co cię nurtuje.


Liam

Wyjrzałem przez okno i ujrzałem... W sumie nic nie zobaczyłem, bo było już ciemno. 

Oglądałem już kolejny odcinek jakiegoś beznadziejnego serialu w przeciągu niecałej godziny. Niestety do wyboru miałem albo to, albo jakieś damskie poradniki. Z dwojga złego, to jest mniejsze zło. Sięgnąłem po colę, lecz gdy puszka okazała się pusta postanowiłem pójść do kuchni po kolejną.

Chłopaki pojechali za Harry'm, by być blisko niego gdyby ten niezidentyfikowany napastnik miał znów uderzyć. Być może chcieli dobrze, ale jeśli on dowie się o tym - nie chciałbym być w ich skórze. Poza tym to logiczne, że wtedy nie chodziło o Harry'ego. 

Bethany Lightwood była zagadką. Dostaliśmy zlecenie porwania jej od samego Johna Kozana co jest dziwne z co najmniej dziesięciu pieprzonych powodów, a pierwszym jest to, że on zawsze używa do tego pośredników. Z pewnością była kimś ważnym. 

Przypomniawszy sobie o niej, zdecydowałem się zobaczyć co z nią i czy czegoś nie potrzebuje. Zamiast do kuchni udałem się na wyższe piętro. Gdy szedłem przez korytarz moja intuicja mówiła, że coś jest nie tak.

Zdecydowanie tu zbyt cicho. 

Udałem się do drzwi na końcu korytarza i wyjąłem klucz z tylnej kieszeni spodni. Włożyłem go w zamek, przekręciłem i odblokowałem. Powoli otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

- Bethany? - zapytałem, ponieważ nie zauważyłem żadnych oznak jej obecności. Poszukałem włącznika światła na ścianie obok drzwi i nacisnąłem go. Pokój został oświetlony światłem małego żyrandola, a ja szukałem wzrokiem dziewczyny. 

- Kurwa. - zakląłem, gdy zobaczyłem otwarte okno. - Całe życie pod górkę.

BEAUTIFUL KILLERWhere stories live. Discover now