❝zauważyłem, zawaliłem i wypiłem mleko.❞

169 17 4
                                    

Felix ◊ 17.12.1970 

Uderzyłem się w ramię gdy szliśmy przez zatłoczony Londyn.

— Bardzo się cieszymy, że możemy Cię gościć Felixie.

— Dziękuję, Pani Collins.

— Poza tym Nancy nie miała nigdy w zwyczaju ....

— Mamo!

Uderzyłem się w głowę gdy wsiadaliśmy do ich małego samochodu.

— Myślałem, że mieszkacie w Londynie.

— Dlaczego?

Zawahałem się.

— Bo .... Twój Tata pracuje na pokątnej, myślałem więc, że mieszkacie w Londynie.

— Kiedy się pobraliśmy, mieszkaliśmy w Londynie. Ale żona znalazła pracę w St Albans, i tuż przed urodzeniem Nancy przeprowadziliśmy się tam.

Uderzyłem się w palec, gdy wchodziliśmy do ich mieszkania.

— Mówiłam Ci chyba tysiąc razy byś posprzątał tą stertę książek przed przyjazdem naszego gościa.

— Nic nie szkodzi Pani Collins.

— Mój Ojciec wszędzie zostawia książki, co z resztą zauważysz. — szepnęła Nancy. 


Zauważyłem. Zauważyłem wiele rzeczy.


Jak na przykład to, że mieszkanie było dość niskie. Mogłem unieść dłoń ku górze i dotknąć sufitu. Nancy odziedziczyła swój wzrost po obu rodzicach gdyż cała trójka była dość niska. Zauważyłem kątem oka różnorodne zdjęcia rodzinne, oprawione w ramkę i powieszone na ścianie. Zauważyłem, że na tych starszych Nancy uśmiechała się szeroko a potem, im starsza była, coraz bardziej ... bledła? Zauważyłem małe pęknięcie w rogu przedpokoju i kilka plam po farbie na podłodze. Zauważyłem ścieżkę okruchów, prowadzącą od kuchni do stojaka na buty.

Zauważałam te wszystkie cholerne rzeczy jakby miały jakieś cholerne znaczenie. Bo i miały, owszem. Ale dla Collinsów. Nie dla mnie.

Zauważyłem, że to był dom. D O M. Nie chodziło o fakt, że mieszkanie to posiadało, jak każde inne, salon, sypialnie, kuchnię i łazienkę. Chodziło o te małe szczegóły, które tworzyły prawdziwy dom. Tą atmosferę, to ...

Och Nancy ....

— Felixie — odezwała się Pani Collins, zaprowadzając mnie do salonu. Ujęła rąbek swojego rękawa, zupełnie tak jakby się stresowała. Zupełnie tak jak Nancy.

— Nie mam nic przeciwko spaniu na kanapie, Pani Collins. — wyręczyłem ją szybko w przekazaniu mi tej, według niej, stresującej wiadomości. Wymieniłem z Nancy krótkie spojrzenie. Spanie na kanapie, oznaczało spanie bez niej. Spanie osobno oznaczało koszmary i bezsenne nocy, o czym obydwoje wiedzieliśmy. — Wręcz przeciwnie, uważam to za miłe oderwanie od codziennego i monotonnego spania na łóżku.

Nancy, stojąca u mojego boku, roześmiała się cicho na co Pani Collins uśmiechnęła się szeroko z wyraźną ulgą na twarzy.

— Och, w porządku! — puściła swój rękaw. — I proszę, odpuść sobie tą Panią Collins i mów do mnie Amanda. Posiadanie tak dorosłej córki wystarczająco mnie postarza. — ułożyła swoje dłonie na biodrach.

❝Pojednanie❞Where stories live. Discover now