11.

3.2K 215 16
                                    

Z perspektywą czasu postrzegam te fanfiction jako typową dramę, i dostrzegam pewne błędy i głupoty, ale mam nadzieję że nie przeszkadzają wam takie akcje. Nie dodawałam rozdziałów bo jechałam autokarem równe dwadzieścia pięć godzin, a resztę dnia nie miałam internetu. Do końca książki rozdziały powinny pojawiać się regularnie, zapraszam do czytania.

Ps. Kocham wasze miłe komentarze, nie przestawajcie ;)

- Sana! Gdzie byłaś? Nic ci nie jest?

- Wszystko jest w  porządku, spokojnie. Musiałam coś przemyśleć. - brunetka przytuliła chłopaka - Przepraszam za to co wczoraj powiedziałam. Nie powinnam o tym mówić, masz swoje problemy i to rozumiem.

- Nie, to ja przepraszam. Faktycznie cię nie słuchałem. Od teraz ty jesteś najważniejsza.

- Gołąbeczki? - Katara weszła do pokoju, w którym Sana miała spędzać noce w świątyni - Przerwę wam na chwilę. Nie wiem dlaczego Ona ci ufa, ani dlaczego Aang i reszta uwierzyli w twoją magiczną transformację, ale ja nie dam się tak podejść. Zgodziłam się tylko dlatego, że cię potrzebujemy, ale jeśli choć raz spróbujesz skrzywdzić Aanga, obiecuję ci, że nie będziesz już miał żadnego przeznaczenia. Nigdy. - brunetka spojrzała na Sanę - A ty na niego uważaj. Nie zasługuje na ciebie.

Wyszła, trzaskając drzwiami i zostawiając dwójkę skołowanych przyjaciół samych.

.

Sana obróciła się niespokojnie we śnie. Kurczowo trzymała się koca i łkała, przypominając sobie wszystko o Nori.

Był środek nocy, gdy wnętrze ich domu rozświetliło się przez płomienie trawiące drewno. Mała dziewczynka skuliła się, słysząc ciężkie buty wchodzące do pokoju. Obiecała Nori, że będzie cicho gdy nieznajomi będą z nią rozmawiać. Pytali się o nią. Szukali dziewczynki w wieku dziewięciu lat, z brązowymi oczami i włosami. Sana zadrżała, gdy najwyższy mężczyzna uderzył kobietę w twarz a następnie klęknął obok niej, trzymając w dwóch palcach płomień. Zbliżył go do jej twarzy, ponownie pytając się o dziewczynkę. Sana z przerażeniem obserwowała twarz jej cioci, która wykrzywiła się w bólu, gdy żołnierz stracił cierpliwość. Pomieszczenie wypełnił krzyk, a następnie cisza, gdy kobieta upadła na ziemię, trzymając się za brzuch. Wojownicy wyszli z domu, zostawiając za sobą kolejne płomienie, które trawiły chatkę. Sana zapłakała gorzko, wychylając się zza szafy. Nori nie żyła. Przez nią.

- Nori! Nori, proszę, wstań...

- Nori! - Sana zacisnęła ręce na materiale, czując czyjąś dłoń na ramieniu - Nori, przepraszam...

Zuko cofnął rękę, nie będąc pewnym co zrobić. W końcu potrząsnął jej ramieniem, cicho mówiąc jej imię. Sana usiadła gwałtownie, chowając twarz w dłoniach. Drżała, a Zuko przyglądał się jej, gdy odwróciła się od niego i oparła policzkiem o ścianę.

- Już nie zasnę, Zuko. Możesz iść.

- Na pewno?

- Tak, dam radę.

- Możesz do mnie przyjść jeśli coś się stało...

- Nie ma takiej potrzeby.

Chłopak wstał, rzucając przyjaciółce zmartwione spojrzenie i wyszedł z pokoju, zostawiając ja samą. Sana oparła się czołem o ścianę, oddychając głęboko, by się uspokoić. Nie miała koszmarów od paru miesięcy i bardzo chciała, żeby tak zostało. 

Po chwili wstała, zauważając, że zostało jej parę godzin do świtu. Ustawiła się w pozycji bojowej, którą najczęściej widziała u swojego przyjaciela i odetchnęła, uderzając. Cofnęła rękę i uderzyła ponownie. Kontynuowała ruchy, nie widząc żadnego efektu. Nie poddawała się, dopóki nie ujrzała małej iskry wydostającej się z pomiędzy jej palców zaciśniętych w pięść. Z każdym uderzeniem iskier było więcej, gdy w końcu powstał płomień. Sana obserwowała jak zaczarowana, jak twór znika. Jednak potrafiła tkać ogień. 

Surrender ─ ZukoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz