Rozdział 49

15.8K 602 9
                                    

Biegłam przez las potykając się o własne nogi, ale zawzięcie nie oglądałam się za siebie. Wiedziałam, że ktoś za mną biegł, ale nie chciałam sprawdzać kto. Bałam się, bo wszędzie wokół panował mrok, a ja miałam na sobie jedynie czarną suknię. Ten strój wydał mi się dosyć dziwny, ale nie miałam zbyt wiele czasu, aby zastanawiać się nad swoim ubiorem. Biegłam przed siebie ile sił w nogach, aż z oddali dostrzegłam mężczyznę. Znałam go doskonale. Odetchnęłam z ulgą i ostatnie dzielące nas metry pokonałam jak na skrzydłach. Stanęłam obok bruneta i spojrzałam prosto w jego oczy, chcąc sprawdzić ich kolor. Szarooki z zapałem kopał w wilgotnej ziemi ogromny, głęboki dół. Zauważyłam, że kilka metrów dalej znajdował się malutki grób i podświadomie wiedziałam, że należał on do dziecka.

- Wiesz kiedy w tym lesie jest najpiękniej? - spytał Daan, wcale nie oczekując z mojej strony odpowiedzi. - Kiedy nikogo tutaj nie ma - rzucił, w międzyczasie wpychając mnie do dołu, który wciąż przecież kopał. Krzyczałam ile sił w płucach, ale nic mi to nie dawało, bo przez cały czas, z zawrotną prędkością spadałam w ciemność. Dopiero po chwili postanowiłam zamknąć oczy i spróbować wyrwać się z czeluści tego koszmaru. Niestety na nic się to zdało, bo gdy po kilku sekundach otworzyłam oczy okazało się, że stałam na samym środku meliny, w której umarł Daan. Obudziłam się zlana potem, a po chwili z moich oczu zaczęły wypływać słone łzy. Sięgnęłam dłonią do lampki nocnej, aby ją zapalić, ale natrafiłam na czyjąś lodowatą, kościstą dłoń. Krzyknęłam ze strachu, ale już po chwili poczułam na sobie czyjeś dłonie. Z początku chciałam je odepchnąć, ale zrozumiałam, że należały one do Eduarda.

- Spokojnie - powiedział chłopak. - To tylko zły sen - dodał, przytulając mnie do siebie. Dopiero wtedy na dobre zaczęłam płakać. - Jak dobrze, że zostałaś dziś na noc - stwierdził z westchnieniem. - Gdybym tylko mógł Ci jakoś ulżyć, to bym to zrobił - zapewnił.

- Może to kara za to, że przez tyle lat Cię krzywdziłam - rzuciłam, nadal będąc nie do końca przytomna.

- To, że oboje krzywdzimy siebie nawzajem to jedno - stwierdził - ale jeśli ktoś inny sprawia Ci ból, to powinienem umieć nad tym zapanować. Powinienem Cię ochronić i sprawić, że będziesz się czuła bezpieczna - dodał. - Ale nie potrafię tego zrobić, kiedy nie wiem dlaczego wciąż miewasz koszmary. Moje już dawno minęły, a ostatni przyśnił mi się jeszcze zanim Amanda wyznała nam prawdę o śmierci Daana - powiedział. - Naprawdę nie wiem jak mógłbym Ci pomóc, Ness - westchnął.

- A ja mam pewien pomysł - wyznałam niechętnie.

- Zamieniam się w słuch - odparł Ed.

- To, że pogrzeby są dla żywych a nie dla martwych wiadomo nie od dziś - stwierdziłam. - Ale zauważ, że ludzie mają dziwną tendencję powracania do miejsc, w których zmarli inni ludzie - zauważyłam.

- Chyba nie bardzo rozumiem - wyznał Ed.

- Kiedy ostatnio jechałam na spotkanie do tej seksuolożki - rzuciłam niechętnie, starając się już więcej nie poruszać tematu mojej nieudanej wizyty – koło jakiejś drogi stał krzyż upamiętniający wypadek motocyklowy. Pod nim paliły się znicze i leżały kwiaty, choć przecież nikt nie został pochowany między ulicą a chodnikiem. To tylko symbol. Miejsce, w którym ktoś stracił życie - zauważyłam.

- Próbujesz mi zasugerować, że jeśli odwiedzisz tą starą spelunę, to Twoje koszmary miną? - spytał brunet.

- Mam taką nadzieję - rzuciłam. - Może właśnie o to chodzi. Żeby zapalić znicz i pomodlić się za jego bądź co bądź nieczystą duszę - westchnęłam. - Naprawdę nie mam pojęcia, ale to jest mój ostatni pomysł - skłamałam. Miałam jeszcze jedną sugestię, ale nią nie chciałam się z nikim dzielić. - To moja ostatnia deska ratunku, więc muszę spróbować. Na pewno nie zaszkodzi - ziewnęłam.

- Wrócimy do tego jutro.

***

Na stołówce w College'u codziennie siadaliśmy wraz ze Stephanie i Christianem przy jednym stole. Taca Annie zawsze była wypełniona jedzeniem po brzegi, poczas gdy na pozostałych tackach stał zazwyczaj jedynie sok i kanapka. Moja przyjaciółka czuła się jak tłusty prosiak, bo wciąż uparcie nam to powtarzała. Zawsze w takich chwilach Christian całował ją w czoło i zapewniał, że była piękna i powinna dużo jeść, aby dziecko było zdrowe. Tak więc Stephanie słuchała go i jadła coraz więcej, tyjąc w oczach. Co nie zmieniało faktu, że Eduard i ja naśmiewaliśmy się z blondynki przy każdej nadarzającej się ku temu okazji. Stephanie co chwilę objadała się słodyczami, a na wykładach ledwo mieściła się w przejściach między ławkami. Nasi wykładowcy przyzwyczaili się już do tego, że Annie co chwilę znikała w toalecie albo szeleściła papierkami za każdym razem gdy coś jadła. Jedynym plusem było to, że moja przyjaciółka dzieliła się z nami swoimi łakociami, a jej torebka zasze była wypchana po brzegi jedzeniem. Ponadto Christian zawsze dorzucał dziewczynie coś od siebie. W głębi duszy wiedziałam, że po prodzie Stepahnie załamie się swoją wagą i trudno będzie jej zrzucić nadmierne kilogramy, ale starałam się być dobrej myśli.

***

Pod koniec kwietnia Christian postanowił oświadczyć się Stephanie. Oczywiście pchnęli go do tego rodzice, co wyznał jedynie Eduardowi. Niemniej jednak chłopcy uważali, że była to słuszna decyzja, a dziecko po prostu przyspieszyło nieco ich raczkujący związek. Było to co najmniej niedopowiedzeniem, ale ja jedynie gratulowałam i cieszyłam się szczęściem swoich przyjaciół. Ich ślub został zaplanowany na początek czerwca, a miała się na nim zjawić tylko najbliższa rodzina oraz ja i Eduard. Czułam się zaszczycona mogąc wziąć udział w tak uroczystym wydarzeniu, ale wiedziałam, że Stephanie była tym wszystkim po prostu przytłoczona i nie najlepiej radziła sobie z organizacją.

- Przecież będzie tylko trzydzieści osób - starałam się uspokoić swoją przyjaciółkę. - Poza tym to będzie Twoja najbliższa rodzina, więc jeśli coś nie wyjdzie, to na pewno zrozumieją i nie będą się z Ciebie naśmiewać - zauważyłam.

- Nie byłabym tego taka pewna - westchnęła Annie. - Moi rodzice nie najlepiej przyjęli wieść o zaręczynach - wyznała. Choć tak jak w poprzednie wakacje mieszkałam u rodziców Stephanie, nie wiedziałam, że nie byli oni zadowoleni z powodu ślubu.

- Jak to? - zdziwiłam się.

- Stwierdzili, że to za wcześnie, że wymuszone, że nie jestem gotowa, że jestem za młoda, że jestem nieodpowiedzialna, że nie wiem na czym polega instytucja małżeństwa... - dziewczyna zaczęła wyliczać na palcach wszystkie możliwe przeciwności.

- Nie przejmuj się tym Annie - powiedziałam. - Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się to jakie podejmujesz decyzje. Wiem, że ciężko Ci z myślą, że tym razem padło na Twoich rodziców, ale oni potrzebują trochę czasu na oswojenie się z tą sytuacją - stwierdziłam. - No bo w końcu tracą Cię już na zawsze - zauważyłam z rozbawieniem, chcąc rozweselić zestresowaną blondynkę. - Nie miej wrażenia, że postępujesz źle. Chyba, że faktycznie tak czujesz - dodałam z powagą. - Z doświadczenia wiem, że nie można dogodzić wszystkim. Choćby kochały Cię miliony, to tysiące i tak będą Cię nienawidzić.

- Czasami zdarzy Ci się powiedzieć coś mądrego - stwierdziła dziewczyna, posyłając w moim kierunku zadziorny uśmiech.

- Za to Tobie nigdy się nie zdarza - mruknęłam, a po chwili oberwałam pluszowym misiem w twarz. 

Naznaczone DuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz