Prolog

8.8K 243 217
                                    

Uwielbiam siedzieć nago. Uwielbiam szwendać się nago po mieszkaniu i pływać bez kąpielówek w basenie. Uwielbiam prasować nago i nago czytać. W skrócie: uwielbiam być nagi, oczywiście dopóki moja nagość nie przeszkadza innym - dopóki jawnie nie przedstawią, że moje nieodziane ciało w jakiś sposób ich obraża.

W gwoli ścisłości - nie, nie jestem nudystą. Nie obnoszę się ze swoim ciałem, nie chwalę się nim na prawo i lewo, nie eksponuję go na plaży ani w ogóle w miejscach publicznych... no, chyba że chcę zrobić coś głupiego, tak jak to miało miejsce w Dublinie kilka lat temu, gdy w jedną z wakacyjnych nocy ja i moi dwaj przyjaciele, Niall i Lou, biegaliśmy nago po ulicach i jeździliśmy starą vespą Nialla, która już wtedy wymagała gruntownego odświeżenia lakieru i wymiany lusterek, nie mówiąc już o żałosnym stanie silnika, który nie nadawałby się nawet do kosiarki. Doskonale pamiętam, jak bardzo naśmiewaliśmy się nawzajem ze swoim członków, które nazywaliśmy zuchwale mieczami, aby jeszcze tej samej nocy na plaży ochrzcić się trzema muszkieterami.

Tak, byliśmy stuknięci. I to bardzo mocno.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Dublin widział jeden z moich ostatnich "napadów nagości", jak to nazwał, bardzo profesjonalnie zresztą, mój psycholog, do którego w akcie desperacji zapisała mnie moja wspaniała mama. Przyczyną były moje codzienne powroty ze szkoły, gdy to od razu po zamknięciu za sobą drzwi ściągałem z siebie nie tylko mój plecak, ale także i ubrania, aby następnie ruszyć do kuchni w celu przyrządzenia sobie obiadu.

Psycholog, rodzice i moja siostra zastanawiali się (czasem i głośno), dlaczego wciąż paraduję bez ciuchów, wprawiając wszystkich wokół w konsternację i zakłopotanie. I choć ja nadal powtarzałem tylko, że nie mam pojęcia, czemu daje mi to taki komfort, doskonale znałem przyczynę, a przy tym i skutek pozbywania się ubrań. Otóż nagość dawała mi poczucie pewnego rodzaju wolności, a po powrocie z gmachu szkoły, gdzie wiecznie chciano upchnąć moją artystyczną, nieokiełznaną duszę w odpowiednie ramy, czemu stawiałem czynny opór, grając rolę klasowego klauna, wolność okazywała się być jedyną rzeczą, jakiej mi było trzeba, aby nie zwariować... chociaż, szczerze mówiąc, ciężko nie nazwać szwendania się bez ubrań po domu przez większość dnia wariactwem. A biorąc pod uwagę częstotliwość i różne efekty moich "napadów nagości", czuję bezbrzeżne zdziwienie, że i moja mama nigdy mnie wariatem nie nazwała.

Wszystko się skończyło przez Dublin. Ta nocna eskapada w stolicy Irlandii przyniosła mi taką radość i poczucie wolności, że ciężko nie uznać jej za błąd w mojej nagiej karierze. Zaznałem bowiem nowej, lepszej formy spędzania czasu bez ubrań i siedzenie samotnie w domu wśród mamy, siostry i ojczyma, którzy ostatecznie byli zmuszeni się poddać i pozostawili mnie samemu sobie, nie do końca mi odpowiadało. Jedna noc z Lou i Niallerem wystarczyła, żeby mnie wyleczyć z tego, z czym przez prawie cztery lata borykał się mój wysoko opłacany psycholog.

Po tych wakacjach wróciłem odmieniony do college'u. Potem poszedłem na Akademię Sztuk Pięknych w Wiedniu, gdzie z powodzeniem studiowałem architekturę. Przez te kilka lat studiów ani razu nie byłem nagi tylko dla wolności.

Aż do teraz.

Siedziałem przed kwadratowym płótnem o wymiarach 2x2 metry. Było zupełnie białe, puste; ani jedna kropla farby nie miała z nim styczności. Wokół walało się pełno pędzli z włosiem z różnych tworzyw i o różnych kolorach. Podłogę zdobiły plamy zaschniętych farb, stwarzając coś na wzór różnokolorowej, olejno-akrylowej, szpetnej mozaiki. Kilka podkładek z cienkich deseczek, każda innej wielkości, stało opartych o obdrapaną, upstrzoną kolorami (niczym podłoga) sztalugę, z której dawno przestałem korzystać, podobnie zresztą jak z samych podkładek. Obok stało jeszcze kilka sztalug w lepszym stanie, ale z nich nawet nie zacząłem korzystać.  Za wielkim oknem już dawno zapadł zmrok, ale wcale mnie to nie obchodziło. Wprawdzie siedząc tam, gdzie siedziałem, przy zapalonym świetle, byłem dość dobrze widoczny, ale tak na dobrą sprawę mieszkam na ostatnim, piątym piętrze jednego z najwyższych budynków w tej okolicy. Nie było więc szans, aby ktoś stojący na chodniku mokrym od leniwie kapiącego deszczu mógł mnie dokładnie zobaczyć. Jedynym zagrożeniem był balkon na czwartym piętrze budynku po drugiej stronie ulicy.

Colourless || H.S.Where stories live. Discover now