〷mas: D.Santa-man 〷

Start from the beginning
                                    

Później było już tylko gorzej.

 Po prostu rzucił się na mnie z mordem w oczach, który był doskonale widoczny, gdyż wkurzył się na tyle, że po jego twarzy ściekała woda.  Od razu wtarł mi w twarz lodowaty śnieg, a ja cudem uskoczyłam kawałek dalej, tym samym ratując się przed uduszeniem!

- Kanda odejdź! Puszczaj mnie! - warknęłam ostrzegawczo, gdy złapał mnie od tyłu, by wetrzeć mi, teraz już wodę, a nie śnieg w posklejane włosy.

Wyrwałam się w samą porę i pognałam na oślep przed siebie.

 Musiałam już zdać się na własny spryt, przebiegłość (oraz szczęście) i stosować jakieś tanie zagrywki, by ujść z życiem z całej tej porypanej, a wręcz dziecinnej, sytuacji. O ile takie zachowanie byłoby u Laviego, może i Walkera normalne, tak u Kandy było to coś nierealnego i miałam nawet podejrzenia, że postradał zmysły albo dostał po prostu rozstrojenia nerwowego, a oczywiście złość musiał, po prostu musiał, rozładować na mnie.

 Wykorzystałam swoją spostrzegawczość oraz zaczęłam rozważać, czy nie zacząć stosować sztuki walki zwanej bokator* i po prostu nie przywalić mu w łeb, żeby się ogarnął. Z kolei aż taka głupia nie byłam, żeby nie domyślić się, że później zabiłby mnie nawet myślami.

 Dalej biegłam przed siebie, a moje gardło kaleczyło lodowate powietrze, które niemiłosiernie szczypało też w policzki, jednak co chwila robiłam ostre skręty, przeskakiwałam nad gałęziami i unikałam... patyków? Czy on już zmysły postradał?!

 Nagle zauważyłam małą chatkę jakieś kilkanaście metrów dalej, więc postanowiłam właśnie tam się schronić... Jak to żałośnie brzmiało. Wyglądało na to, że bardziej bałam się Kandy niż Akum.

 A gdyby go wykiwać? - pomyślałam, gdy wiedziałam, że mój oprawca jest w miarę daleko.

 Jako, że było tu cieplej niż na zewnątrz, a skoro pajęczyn nie było tak wiele, musiało to oznaczać, że ktoś tu czasami przychodzi.

- O właśnie! - powiedziałam sama do siebie, ściągając ostrożnie z półeczki małą puszeczkę z czerwoną farbą, która cudem nie zamarzła i od razu ją otworzyłam.

 Uchyliłam drzwiczki, by upewnić się, że Kandy nadal nie ma w pobliżu, ale jako dzikie wrzaski można już było usłyszeć, tak jak i głośnie śmiechy bliźniaków.

 Zaraz wam do śmiechu nie będzie - pomyślałam i z dziką satysfakcją wylałam zawartość puszki spory kawałek dalej od domku, ciągle uważając, by nikt mnie nie dostrzegł, ale drzewa bardzo to ułatwiły. Udeptałam trochę śnieg, wyjęłam Innocence i.... położyłam się obok plamy z czerwonej farby. Oczywiście puszki się pozbyłam.

 Plan - udawać, że mnie coś zabiło, a Kanda niech się martwi...Pff, on martwi? Jak już to o to, że ktoś powie, że to przez niego.

- Yami? - usłyszałam nieco zachrypnięty głos pana Lacroixs.

- Yami! Matko.... - zaczęła przerażona Eveline.

- Ćśśś! - pisnęłam, dając im znak, że żyję, a jedynie udaję.

- Och, rozumiem - odparł z nikłym uśmieszkiem. - Chcę zobaczyć ich miny, heh - dodał po chwili. - Eveline - zwrócił się do córki.

- O mój Boże!! - wrzasnęła tak przekonująco, że aż chciałam się podnieść, by sprawdzić co się dzieje.

 Kilka chwili później cała reszta, a tak przynajmniej wywnioskowałam, bo miałam zamknięte oczy, znalazła się przy moim ,,martwym" ciele.

- O-ona chyba nie żyje... - wybełkotała niebieskooka robiąc zapewne krok do tyłu i, wnioskując po dźwięku i oddechach, podeszła do braci, którzy jak na razie milczeli.

〷●Jestem Kanda Yū●〷Where stories live. Discover now