〷 ●Kwiat lotosu●〷

Start from the beginning
                                    

Tak zamyślona nie zorientowałam się, kiedy minęło tyle czasu i nadszedł czas na postój.

Usiadłam pod drzewem i oparłam plecy o chropowatą korę, a następnie uniosłam głowę, jednak od razu musiałam przymknąć powieki, gdyż przez konary i liście przedzierały się ciepłe promienie popołudniowego słońca, które co chwila oświetlały inny skrawek mojej twarzy, ponieważ wiatr co rusz zmieniał położenie gałązek. Cichy śpiew ptaków pozwalał na chwilę odpłynąć oraz zrelaksować się, a tego zdecydowanie mi brakowało w obecnej sytuacji.

- Pff... - dmuchnęłam, by pozbyć się irytujących kosmyków pochodzących z grzywki. - Szybko rosną - mruknęłam pod nosem, a następnie niechętnie podniosłam rękę, by włożyć włosy za ucho, ale niewiele to dało, bo po chwili wiatr sprawił, że znów pałętały mi się po twarzy.

Uchyliłam powieki i zerknęłam na oddalony o kilka metrów kamień, na którym siedział Tiedoll i w spokoju kreślił krajobraz lub jakiś kwiatek. Na moje twarzy błąkał się mały uśmiech, gdyż przypominał mi on trochę mojego dziadka, a czynność wykonywał z takim zaangażowaniem, że aż zastanawiałam się, czy to co kreślił zaraz nie ucieknie.

Skoro generał był tak zajęty, to raczej nie powinien zauważyć, że utnę sobie drzemkę, bo nie miałam zamiaru spać w nocy w obawie, że albo zaatakują nas Akumy, albo zerwę się przez koszmar i diabli wezmą moje, jak do tej pory, w miarę pozytywne nastawienie do łażenia Bóg wie gdzie całymi dniami i wizję ośmieszenia się na treningach. Do tego po takim koszmarze przez jakiś czas nie kontaktowałam jak trzeba i nie miałam sił do kompletnie niczego, co potęgowało szanse na zrujnowanie sobie dnia.

 Do tego po takim koszmarze  przez jakiś czas nie kontaktowałam jak trzeba i nie miałam sił do  kompletnie niczego, co potęgowało szanse na zrujnowanie sobie dnia

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Siedziałam na śniegu i z przerażeniem patrzyłam... Chwila. Widziałam samą siebie, siedzącą na śniegu i z przerażeniem patrzącą na dwa maleńkie szczeniaczki, które skomlały i piszczały. Jeden był brązowy w ciemne oraz jasne łatki, a drugi, znacznie mniejszy, miał futerko koloru węgla i jakby podpalane na brąz łapki...Ale ten pierwszy nagle przestał się ruszać i wydawać jakiekolwiek dźwięki. Pamiętałam to... choć nie do końca tak to naprawdę wyglądało. A może po prostu moje wspomnienia były już zamglone?

- Yami, nic na to nie poradzisz, takie już jest życie - odezwał się mój ojciec, z którym szłam wieczorem do sklepu, by odebrać zamówionego na wigilię karpia - pełne bólu i niesprawiedliwości - dokończył i poszedł przed siebie, naciągając kaptur na głowę.

- Ale nie musi - fuknęłam pod nosem, marszcząc brwi i bez zastanowienia zdjęłam szalik i obwinęłam nim zmarzniętego pieska. - Nikt nie musi wiedzieć - mruknęłam, wydymając zaróżowione policzki, a po chwili niosłam już zwierzątko, mocno przyciskając je zsiniałymi palcami do klatki piersiowej. Uważałam jednak, by ojciec nic nie zauważył.

Oczywiście nie utrzymałam tego długo w tajemnicy i jeszcze tego samego dnia błagałam rodziców, by pozwolili mi go zatrzymać.

- Shū* - wypaliłam bezceremonialnie, świdrując rodziców wzrokiem przepełnionym determinacją. Zwykle byłam bardziej znudzona lub wściekła na wszystko.

〷●Jestem Kanda Yū●〷Where stories live. Discover now