Rozdział 31

13.9K 939 149
                                    

-Czemu kochasz kogoś, wiedząc, że i tak nie będziecie razem?
-To tak, jak z oddychaniem. Czemu oddychasz, skoro wiesz, że i tak umrzesz?
_______________
*****Eli*****
Wróciłam do mieszkania ojca Erika, kompletnie wypompowana. Spacer, jaki sobie zafundowałam był naprawdę długi, a pomysł żeby wracać biegiem do reszty głupi. Otworzyłam cicho drzwi i wślizgnęłam się do środka. Nacisnęłam włącznik światła, ale nic się nie stało. Najwyraźniej musiała spalić się żarówka.
Zrezygnowana ruszyłam do pokoju z moim ukochanym sprzętem, by zająć się dalszym monitorowaniem budynku, w którym prawdopodobnie znajdowała się matka Willa. Niestety niedane mi było dotrzeć tam bez komplikacji. W jasnej poświacie monitorów dostrzegłam dwie postacie, a do moich uszu, dotarło mlaskanie.
Boże, ktoś się tu całuje!? W moim miejscu pracy!?
Zniesmaczona zapaliłam w pomieszczeniu światło. No, chociaż tu żarówka była cała.
Pokój zalała jasność, a mój wzrok padł na dwójkę przyklejonych do siebie osób. Oniemiałam.
Sooki i Gideon odskoczyli od siebie, jak poparzeni.
-Co wy tu robicie? - Zapytałam.
-Eli...- Wymamrotała dziewczyna. - No, my tylko... badamy sprawę Dylana.
-Tak. - Przytaknął Gideon, poprawiając sobie kołnierzyk. - My tylko wymienialiśmy doświadczenia.
Sooki spojrzała na niego z niedowierzaniem i uderzyła go dłonią w tył głowy.
-Głupek.
Nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem.
-Widzę, że dobrze wam idzie.
Chłopak przez chwilę wydawał się zmieszany, ale zaraz wyszczerzył się. Tak bardzo przypominał mi Willa.
-Muszę przyznać, że Sooki ma pewne, godne podziwu umiejętności.
Wywróciłam oczami udając, że wymiotuję. Oni, tak serio?
*****Rose*****
Wieczorem, wróciłam do szpitala. Co prawda nie chciałam zostawiać Willa, ale nie miałam wyboru. Musiałam tu być. Nie mogłam postąpić inaczej, a on wydawał się, to rozumieć. Był taki wspaniały.
Spojrzałam na leżącego bez ruchu Dylana. Nie długo miał się odbyć obchód, a ja miałam ogromną nadzieję złapać lekarza.
Boże czemu on się nie budził?
Usiadłam obok łóżka szatyna i złapałam go za dłoń.
-Dylan? - Szepnęłam, czując jak stają mi w oczach łzy. - To ja, Rosi. Obudź się, proszę. Jeśli mnie słyszysz... To błagam cie, obudź się.
Usłyszałam za sobą ciche chrząknięcie.
-Przepraszam. - Powiedziała nie pewnie, młoda, ładna pielęgniarka, gdy obejrzałam się w jej stronę. - Nie chcę przeszkadzać, ale muszę zmienić mu opatrunek.
-Jasne! - Otarłam dłonią łzy, zrywając się szybko z krzesełka. - Pójdę po kawę.
Dziewczyna uśmiechnęła się współczująco.
Ruszyłam korytarzem, szukając w portfelu drobnych. Gdzieś tu miałam te cholerne pieniądze.
Doszłam do automatu z kawą i wreszcie znalazłam, tyle ile mi potrzeba. Podstawiłam papierowy kubek, po czym wybrałam cappuccino z podwójnym mlekiem i łyżeczką cukru. Pozostało mi czekać, aż się zrobi. Westchnęłam. To czekanie było dobijające. Oczywiście nie na kawę, ale na pobudkę Dylana. W mojej głowie coraz częściej tworzyły się czarne scenariusze. Miałam tylko nadzieję, że lekarz je, chociaż odrobinę rozwieje.
Kawa była gotowa. Zabrałam ostrożnie gorący kubek, po czym weszłam do małego sklepiku i poprosiłam o gazetę. Od tak dla zabicia czasu.
W końcu mogłam zawrócić do sali. Ruszyłam z powrotem, po drodze spotykając pielęgniarkę.
-Już można do niego zajrzeć. - Powiedziała uśmiechając się ciepło. - Ma gościa.
Uniosłam do góry pytająco brwi i na tyle, na ile było to możliwe z gorącym napojem przyspieszyłam kroku.
Kiedy, jednak dotarłam do sali, z ulgą zobaczyłam, że to tylko Kathe.
Stanęłam w progu i przyglądałam się, jak siedzi na krześle trzymając brata za dłoń.
-Słyszysz mnie braciszku? - Szeptała przez łzy. - Musisz z tego wyjść. Jeszcze nie nauczyłeś mnie pływać na desce! Pamiętasz? Obiecałeś mi to!
Moje serce waliło, jak szalone. To wszystko moja wina... Gdyby mnie nie zasłonił...
-Dylan! - Dziewczyna odezwała się ponownie, zupełnie nieświadoma mojej obecności. - Obudź się. Musisz się obudzić. Tak bardzo cię potrzebuje. Będziesz wujkiem!
Z wrażenia omal nie wypadł mi z dłoni kubek. Wciągnęłam głośno powietrze, a przerażona Kathe odwróciła głowę w moją stronę. Nasze oczy się spotkały. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili obok mnie w drzwiach stanął lekarz.
-Dobry wieczór.
Kathe wstała.
-Dobry wieczór doktorze, czy już coś wiadomo?
Mężczyzna zerknął na Dylana.
-Wyjdźmy na korytarz.
Przepuściłam dziewczynę przodem. Odstawiłam kubek i gazetę na stolik, po czym ruszyłam za nimi.
-A Pani jest...? - Zapytał pewnym siebie głosem lekarz. Był raczej w średnim wieku, odrobinę siwiejący. Czas obchodził się z nim łagodnie.
-To moja szwagierka. - Wyjaśniła Kathe, a on wyraźnie uspokoił się.
-Rozumiem. - Odchrząknął. - Rozmawiałem wcześniej z Pani matką. Będę szczery. Rokowania dla pacjenta są niskie. - Każde jego słowo uderzyło we mnie z ogromną siłą. - Przeszedł naprawdę skomplikowaną operację i w tej chwili, ciężko powiedzieć mi, czy przeżyje dzisiejszą noc.
Mój świat zaczął wirować, a budynki jakie w nim stały, legły w gruzach. Na szczęście udało mi się utrzymać w pionie. Niestety nie mogłam tego samego powiedzieć o Kathe. Dziewczyna osunęła się w moje ramiona.
-Proszę Pani? - Lekarz złapał ją za nadgarstek.
-Kathe? - Poklepałam ją po twarzy, odrobinę panikując. - Doktorze, ona jest w ciąży.
-Potrzebna mi pielęgniarka! - Krzyknął w stronę korytarza, przejmując ode mnie blondynkę.
Chwilę później przebiegła z wózkiem salowa. Razem posadzili na nim Kathe, a potem szybko oddalili się pustym, zimnym korytarzem.
Zostałam sama.
Bezradnie osunęłam się po ścianie w dół.
Dylan może nie przeżyć nocy.
Rokowania są niskie.
O Boże.
Schowałam twarz w dłonie i zaczęłam głośno płakać.
*****Will*****
Stałem przed lustrem i z zamkniętymi oczami, przypominałem sobie, każdą chwilę spędzoną z Rose.
Natasza nie dorastała jej do pięt. Boże, co ta dziewczyna ze mną zrobiła? Myślałem o niej bez przerwy. Jedząc, ćwicząc, uciekając, a nawet śniąc.
Otworzyłem oczy i zerknąłem na zegarek. Dałem matce czas do wieczora. Zbliżała się dwudziesta. Dam jej jeszcze pól godziny, a potem...
Moje myśli rozwiało pukanie do drzwi.
Czyżby Rose już wróciła?
Ruszyłem na przedpokoju, po czym bez wahania otwierzyłem drzwi.
Moje serce na moment zamarło, by za chwilę puścić się galopem.
-Li?
Zaskoczona dziewczyna uśmiecha się nieśmiało.
-Cześć braciszku.
Nie wierząc własnym oczom, wciągam ją do środka i zamykam w mocnym uścisku.
-Boże, Li! Nie rób mi tego więcej! - Proszę, całując ją we włosy.
-Postaram się.
-Tak bardzo się o ciebie bałem. Wypuścili cie?
Kiwa głową.
Zamykąłem drzwi, a następnie prowadziłem ją za dłoń do salonu.
-Jesteś cała? - Pytam, uważnie obchodząc ją dookoła. - Co się stało?
-Nic mi nie jest. Mam tylko trochę obtarte od sznura nadgarstki, ale to nic.
Pomogłemm jej ściągnąć kurtkę, po czym chciałem opatrzyć przeguby, ale ze zdziwieniem zauważyłem na nich bandaże.
Marszczę brwi.
-To ona. - Mówi wskazując brodą na dłonie. - Przemyła mi je, a potem wypuściła. Boże Will, myślałam, że mnie zabiją, kiedy ten osiłek mnie odwiązał, ale potem przyszła Cordelia i....- Urwała, głośno przełykając ślinę.
-Już cicho, jesteś bezpieczna.
-Co ją do tego skłoniło?
Wzruszyłem ramionami.
-Rozmawiałem z nią.
Spojrzała na mnie przerażona.
-Chyba nie zrobiłeś czegoś głupiego, w stylu oddam się w wasze ręce za życie siostry?
Zaśmiałem się.
-Nie, ale dzięki za pomysł. Następnym razem z niego skorzystam.
-Idiota.
-Ale tak poważnie, to wystarczyło jej pogrozić.
Pokręciła głową.
-No nie wiem, Will. Tam wydarzyło się coś więcej.
Po jej ciele przeszły ciarki.
-Co masz na myśli?
-Był tam John. Jest z nimi i Nadia też. Rozmawiałam z Cordelią i ona była straszna, a potem, kiedy mnie wypuszczała.... - Nie wiedziała, jak dobrać słowa. - Will, ona płakała. Płakała i przepraszała. Powtarzała, że to nie jej wina, a kiedy zapytałam co ma na myśli. Kompletnie się załamałam. Ojciec musiał ją podtrzymywać.
Matka mnie nie interesowała, ale ojciec owszem. Kiedyś był dla mnie wzorem. Chciałem być, tak samo uzdolniony, w tym co robimy, jak on.
-Widziałaś go?
-Tak.
-Zmienił się?
-Jest trochę siwy, ale to nadal nasz staruszek.
Milczałem. Jemu byłem w stanie wybaczyć, ale ona? Zabiła Nataszę, chciała zabić Rose i kazała porwać Lili. Nie mogłem jej wybaczyć. Może, i to świadczyło, o tym że jestem złym człowiekiem, ale nie umiałem postąpić inaczej. Może nawet nie chciałem.
*****Lucas*****
Całkowicie zmęczony i wyprawy z emocji, wszedłem do kostnicy sądowej. Musiałem poznać tożsamość napastnika i spisać raport. Nienawidziłem papierkowej roboty.
Gabriela już czekała przy stole, a kiedy tylko przekroczyłem próg, posłała mi zalotne spojrzenie.
Boże, kiedy ona wreszcie przestanie, podrywać mnie przy tych wszystkich trupach?
-Co mamy Gabb?
-Czysty strzał w serce. - Powiedziała i odsłoniła twarz chłopaka. - Umarł od razu. Jego kat musiał być wyszkolony.
Wiedziałem, że tak właśnie było. Will był najlepszy. Musiał być.
W milczeniu spojrzałem na twarz młodego i zamarłem.
Ja znałem te twarz.
-Nazywał się.... - Zaczęła, ale nie musiała kończyć, zrobiłem to za nią.
-John.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
-Znałeś go?
-Nie osobiście. - Rzuciłem, wyciągając z kieszeni telefon, po czym ruszyłem do drzwi. - Przepraszam cie. Muszę coś załatwić.
-Lucas... - Zaczęła, ale ja już jej nie słuchałem.
Z akt Willa wiedziałem, że leżący na stole w kostnicy chłopak był jego przyjacielem.
*****Will*****
-Co właściwie działo się tu, pod moją nieobecność? - Zapytała Lili, siadając na sofie. - Gdzie są wszyscy? Rose? Sooki?
Wzdycham.
Nadal nie chciałem wierzyć w, to co się stało kilka godzin temu, ale musiałem stawić temu czoła.
-Spotkałem się z Rose i coś poszło nie tak. - Wziąłem głęboki oddech. - Strzelali do nas i...
-Will! - Przerywa mi przerażona. Wiem, co ma na myśli.
-Nic jej nie jest. Zabiłem napastnika, miał kominiarkę. Lucas teraz próbuje dowiedzieć się kim był i...
-Lucas? Masz na myśli tego policjanta?
-Tak. - Pokiwałem głową. - On i Gideon nam pomagają. To pomysł Erika.
Odetchnęła z ulgą.
-Czyli wszyscy są cali?
-Wszyscy poza Dylanem.
-D-Dylan tu jest? - Wyjąkała z przerażeniem.
-Tak. To znaczy... Li, on zasłonił sobą Rose, a teraz walczy o życie. - Po raz kolejny powiedziałem to na głos, czując się jeszcze gorzej.
-O kurwa. - Rzuciła i zasłoniła dłonią usta.
Usiadłem zrezygnowany obok niej.
-Li... Jeśli on umrze, zabije ich wszystkich.
Dziewczyna obejmuje mnie w pasie.
-To nie twoja wina.
-Nie jestem tego pewien. - Mówię, jednak nim się temu sprzeciwi, rozdzwania się moja komórka.
Zerkam na wyświetlacz.
-Rose?
-Nie. - Marszczę brwi. - To Lucas. Musiał się dowiedzieć, kto do nas strzelał.
Odbieram.
-Will? - W słuchawce rozbrzmiewa głos mężczyzny.
-Tak.
-Tu Lucas.
-Wiem, Erik dla mi numer. Jakie wieści?
-Nie za dobre.
-Czekaj włączę cie na głośnik. Wypuścili Li.
-Co? - Pyta już na głośno mówiącym.
-Cześć. - Rzuca nieśmiało moja siostra.
-Wypuścili cie, tak po prostu?
-Chyba tak. Przyszli i kazali iść.
-Może to jakaś pułapka? Cholera Will powinniście...
-Nikt mnie nie śledził. - Dziewczyna wchodzi mu w słowo. - Nie jestem głupia.
-Przepraszam, ja tylko....
-Co się dzieje? - Zapytałem, chcąc przejść do rzeczy.
-Wiemy kto był strzelcem.
-Kto?
-Siedzicie?
-Tak. - Powiedziałem zerkając na Li. Wzruszyła ramionami.
-Wasz... - Wziął głęboki oddech. - Cholera, to chyba nie jest rozmowa na telefon.
-Lucas nie wygłupiaj się. Mów.
-Cholera. - Powtarza się, po czym mówi tak szybko, że na początku mam wrażenie, że się przesłyszałem. - Wasz kolega John.
Li wciąga głośno powietrze.
-Możesz powtórzyć? - Proszę, chociaż wiem, że oboje nie mogliśmy źle zrozumieć.
-To John.
Zapada cisza.
-Co?
-Przykro mi.
Zdruzgotany patrzyłem, na leżący przede mną telefon. John strzelał do Rose? To on trafił Dylana? A ja... Boże, to ja zabiłem Johna. To musiało być, jakieś cholerne nieporozumienie, głupi żart.
*****Li******
-To nie prawda! - Rzuciłam do słuchawki, cała się trzęsąc. - John by nie...
Znałam go! Może i się zagubił, ale on by nie...
-Przykro mi, widziałem ciało. Nie ma mowy o pomyłce.
Wirowało mi w głowie.
Will musiał dostrzec wyraz mojej twarzy, bo głośno jęknął, ale ja nic nie widziałam, zupełnie, tak jakbym miała na oczach klapki.
-Lucas, porozmawiamy później. - Rzucił mój brat dziwnym głosem.
-Trzymajcie się.
-Dzięki.
Rozłączyli się.
Spojrzałam na brata.
-Will. - Po moich policzkach płynęły łzy. - Will.
Przytulił mnie mocno do siebie.
-Li, tak bardzo cię przepraszam, on do nas strzelał. - Szeptał spanikowany. - Ja nie... Nie wiedziałem, że to John.
-Will. - Płakałam cała dygocząc i krztusząc się słonymi łzami.
John nie żył.
Mój John.
John.
Ból, jaki czułam był ogromny. Cierpiałam, jak jeszcze nigdy w życiu. To prawda, zdradził nas, ale nigdy nie życzyłam mu śmierci, a teraz już go nie było i nigdy nie będę mogła na niego nakrzyczeć!
Odepchnęłam od siebie Willa.
-Lili.
Czułam, jak narasta we mnie wściekłość.
Jak on śmiał!?
Najpierw nas zdradził, a potem umarł! Jak śmiał umierać!? Co on sobie, w ogóle wyobrażał!?
Wściekła zacisnęłam w pięści dłonie.
-Will, nawet nie próbuj czuć się winny!
Zaskoczony spojrzał na mnie z ulgą.
-Ale...
-On sam wybrał taką drogę. - Otarłam łzy, przestając płakać.  Byłam wściekła. Zabiłabym go własnoręcznie, gdyby tylko żył. -Nawet nie próbuj się obwiniać!
____________
Dzień dobry wszystkim!
Poprzedni rozdział sama rozkosz, a dzisiejszy sama drama! Takie skrajności, tylko u nas 😂.
Jak myślicie, Dylan umrze?
I tak! Kathe jest w ciąży! Jak zareaguje nasz kochany Erik? Czy jest na to gotowy?
I wreszcie biedna Li... Czy dziewczyna sobie z tym poradzi?
Tyle pytań!
Ale na dziś, to tyle. Miłego czytania!
A teraz tak z innej beczki.... Aaaaaa nasi skoczkowie narciarscy po raz pierwszy zajęli wczoraj pierwsze miejsce w drużynówce! Brawo dla chłopaków! Niesamowity konkurs ;). Trzymam kciuki za naszych dzisiaj!
I jeszcze z innej beczki....
Chciałabym wam bardzo podziękować (tak znowu haahh, ale chyba nigdy nie przestanę) za waszą obecność tutaj ;). Jesteście taką moją weną na kolejne rozdziały ;).
Kocham i do nextu! ❤

Naucz Mnie Żyć (NMD III) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz