Rozdział 17

15.1K 1K 125
                                    

Rozdział dedykuję wszystkim moim czytelnikom ;*. Uwielbiam was! ;)
________________
Blondyn zatrzymał samochód pod blokiem, w którym mieszkałam tyle lat. Szczerze mówiąc, tęskniłam za moim pokojem. Westchnęłam. Wiedziałam, że tu musiałam zachowywać się jeszcze normalniej niż w szkole, i na ogół mi to wychodziło. To znaczy do czasu, aż matka nie zaczynała pytać o Willa. Nadal nie wiele wiedziała, a nikt z nas nie chciał jej w to mieszać. Nagle wkurzający ojciec stał się sojusznikiem.
Wysiadłam, i jak strzała wystrzeliłam w stronę klatki schodowej. Tęskniłam za małym Adrianem.
-Dziewczyno! To nie maraton! - Krzyczał, gdzieś za mną Erik, ale wcale go nie słuchałam. Wbiegłam po schodach, a następnie wpadłam do mieszkania.
-Cześć! - Wydarłam się.
-Tutaj! - Dobiegło mnie z kuchni.
Ściągnęłam buty i rzucając torbę w kąt, poszłam w stronę głosu mamy.
Przystanęłam na progu omiatając wzrokiem scenę, jak z obrazka. Adrian patrzył się na uśmiechniętego ojca, wielkimi oczami dziecka, a mama kroiła warzywa.
Wyglądało na to, że jest im razem bardzo dobrze. Miałam nadzieję, że zostaną już ze sobą na naprawdę długi czas, i że ten cały ślub nie skończy się rozwodem. Wydawało mi się, że we trójkę tworzą coś, czego brakowało im całe życie. Ojciec miał na nią bardzo dobry wpływ, i chociaż byłam gdzieś poza tym wszystkim, z boku, wcale nie byłam zazdrosna. Cieszyłam się ich szczęściem. Ona się zmieniła na lepsze, on... Cóż, Erik miał rację. Nie był ostatnim palantem za jakiego go miałam.
-Zobacz mały kto przyszedł!
-Dzień dobry. - Powiedział mój brat wchodząc za mną do kuchni. Oczywiście nim ktokolwiek mu odpowiedział, zwalił się na krzesło, a ze stołu zwinął miskę chipsów.
Przewróciłam oczami. Jak można ciągle jeść i wyglądać, tak dobrze?
Podeszłam do małego. Od razu na mnie spojrzał.
Uśmiechnęłam się.
-Cześć Bąbelku.
Chłopczyk zaczął wymachiwać tłustymi rączkami, a ja się rozpłynęłam. Kiedyś będzie taki, jak jego starszy brat. Każda dziewczyna będzie w nim zakochana. Zresztą, już większość osób traciła dla niego głowę.
Chcąc, nie chcąc myślami wróciłam do dnia, w którym przyszedł na świat.
-Roooose! - Matka wydarła się z kuchni. - To już!
Westchnęłam i zrezygnowana wyszłam z pokoju. Już, jest od trzech dni. Dzień w dzień to samo. Krzyki, darcie, a nic się nie dzieje. Weszłam, jak gdyby nigdy nic do kuchni i zamarłam. Matka siedział na podłodze.
Zrobiło mi się słabo.
-Upadłaś?
-Nie! Na miłość Boską! Ja rodzę, Rose!
Omiotłam ją wzrokiem i faktycznie wyglądała, jakby....
-O Boże! Odeszły ci wody! - Wydarłam się spanikowana.
-Rose zrób coś! Nie urodzę dziecka na podłodze!
Podskoczyłam i dopadłam telefonu.
-Halo? - Ojciec odezwał się po drugim sygnale. Nigdy do niego nie dzwoniłam. - Co się dzieję?
-Ona rodzi! - Krzyknęłam.
-Już jestem na dole. Zaraz będę.
Rzuciłm telefon na stół i
pobiegłam z powrotem do matki.
-Boże kochany! Czemu się rozbierasz!?
-Szla-aaaaa-frok mi daaaaj! - Rzuciłam się do sypialni.
-Gdzie jesteś? - Ojciec wpadł do domu, głośno trzaskając drzwiami. Miał spanikowany głos. Słyszałam, jak biegnie do kuchni.- Czemu jesteś naga!?
-Rodze idioto! Zabierz mnie do szpi... Aaaaaa! O Boże! Dziecko wychodzi!
Wpadłam do kuchni zaraz za nim, ze szlafrokiem w dłoni, a potem były już, tylko krzyki, panika i szalona jazda. Ojciec był na tyle silny psychicznie, że do wiózł ją szczęśliwie na czas do szpitala, ale podczas porodu na sali zemdlał dwa razy.
Mówiłam mu żeby został ze mną na korytarzu.
-O czym myślisz? - Erik szepnął mi do ucha, przerywając myśli.
Zamrugałam.
-O niczym konkretnym.
Wziął małego na ręce.
-Rośnij Bąbelku. - Powiedział do chłopca. - Już ja cię nauczę życia.
Zaśmiałam się.
-Wątpisz we mnie siostrzyczko?
-Myślę po prostu, że ja zrobię, to szybciej.
Prychnął.
Spojrzałam na mamę.
-Jak przygotowania do ślubu? To już za dwa tygodnie.
-Idą pełną parą. Dziś dzwoniła Margaret, jednak się pojawi.
-Och, to świetnie!
Byłam szczęśliwa, mogąc w końcu znów zobaczyć ciotkę. Tak bardzo za nią tęskniłam.
***
Dzień mijał za dniem, a ja każdej nocy budziłam się, przynajmniej raz, przez dręczące mnie koszmary. We wszystkich Will umierał, a ja zaraz po nim. Nie było już nic, pustka i czerń. Zupełnie tak, jakby z naszym końcem, kończył się świat.
Nie krzyczałam, ale później nie mogłam długo zasnąć, a kiedy już mi się udawało, budzik wyrywał mnie brutalnie ze snu. Dziś było jeszcze gorzej. Tym razem, to ja sama go zabiłam. Ja pociągnęłam za spust, a na końcu strzeliłam sobie w głowę. Na samą myśl o tym, robiło mi się nie dobrze, ale stwierdziłam, że to wszystko wina stresu.
Tyle dni czekałam, tyle dni słuchałam o tym cholernym ślubie rodziców, i oto w końcu nadszedł. Stres zżerał mnie od środka. Cały poprzedni tydzień spędziłam na wymyślaniu dobrej historyjki dlaczego dziś, w tak ważnym dniu jestem sama. Bez osoby towarzyszącej. Oczywiście Erik uważał, że to śmiesznie proste. Jego zdaniem powinnam zaprosić jakiegoś kolegę i udawać, że wszystko gra. Przyszłam z przyjacielem i tyle. Westchnęłam. Miał rację, tak było by o wiele prościej. Byłam też pewna, że Harry czy Tobby chętnie by przyszli, ale nie chciałam tego. Może i to zabawne, ale w mówiłam sobie, że to było by, nie fair w stosunku do Willa.
Czekało mnie szczególnie trudne zadanie podczas spotkania z Margaret. Moja ciotka, poznała Williama w poprzednie wakacje, kiedy przyjechał za mną do niej do domu. Wiedziała, że jesteśmy w sobie zakochani i była świadkiem tego, jak wybrałam Willa, zamiast Dylana- syna jej młodzieńczej miłości.
Stałam własnie przy lustrze, gapiąc się na swoją niebieską sukienkę, kiedy zapiszczał mój telefon.
Zerknęłam na wyświetlacz. O wilku mowa.
Powodzenia mała!
Uśmiechnęłam się. Wcześniej, w wirze wydarzeń, nie miałam za dużo czasu na pisanie z Dylanem, ale jak tylko dowiedział się, że Margaret przyleci na ślub, zaczął zasypywać mnie każdego dnia sms'ami. Nie sposób było go ignorować, zresztą nie chciałam nawet tego robić. Wiedziałam też, że chłopak wyczuwa mój melancholijny nastrój. Doceniałam, że ani razu nie pytał o Willa, ale czułam, że Margaret przez to będzie miała jeszcze więcej pytań. Mogłam się założyć, że potajemnie o mnie rozmawiali.
Odpisałam.
Dzięki, ale to nie mnie powinieneś tego życzyć.
Odczekałam chwilę. Tak, jak się tego spodziewałam odpowiedź przyszła szybko. Zawsze mogłam na niego liczyć. Chociaż był daleko stąd, potrafił poprawić mi nastrój. Nie naciskał na mnie. Dawał mi przestrzeń, której potrzebowałam. Czekał, aż sama wszystko mu powiem. I bardzo chciałam to zrobić, ale nie mogłam. Tęsknił za mną, a ja za nim. Tyle, tylko że to było nic w porównaniu z tym, jak bardzo tęskniłam za Willem.
Kto wie, myślę że z Twoim talentem, przyda się i Tobie ;-).
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, po czym wrzuciłam telefon do torebki.
Usłyszałam orkiestrę i zrozumiałam, że to już, Pan młody w końcu przyjechał.
Wzięłam głęboki oddech, stresując się zupełnie tak, jakbym to ja miała brać ślub.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie przerażonej dziewczynie z lustra.
Dasz sobie radę, Rosalin. Dasz sobie radę. Zawsze dajesz.
***
Kościół tonął w kwiatach. Z balkonów patrzyły na nas marmurowe anioły, a na kolorowych witrażach można było zobaczyć, przeróżne biblijne sceny. Mimo to, kościół naprawdę wyglądał skromnie. Drewniane ławeczki stały jedna, za drugą mieszcząc przybyłych gości. Siedziałam w jednej z nich, i jak w transie, patrzyłam na całą ceremonię. Mama wyglądała pięknie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę ją w białej sukni, na ślubnym kobiercu. Wszystko szło sprawnie i szybko, ale nie brakło czasu na łzy. Babcia siedziała obok mnie i ryczała, tak głośno, że co jakiś czas musiałam ją upominać. Nikt oczywiście nie miał nic przeciwko zawarcia związku małżeńskiego, a Pan młody wreszcie mógł pocałować Pannę młodą i wszystko się skończyło.
Dołączyłam do reszty, aby móc sypać ryżem i właśnie wtedy dopadła mnie Margaret.
Podbiegła się przywitać i ku wielkiemu, mojemu zaskoczeniu nie przyjechała ze swoim przyjacielem, i jak mi się zdawało już partnerem, tylko z ojcem Dylana.
Zmarszczyłam brwi. Czemu nikt mi nic nie wspomniał?
-Rose! - Rzuciła mi się na szyję, w ogóle nie zważając na moją sukienkę czy chociaż by swoją. - Jak ja tęskniłam! Urosłaś?
-Cześć Margaret. - Odwzajemniłam uścisk. Pieprzyć sukienkę. - Wydaje ci się. Hej! Chyba mnie coś ominęło?
Spojrzałam na mężczyznę. Podał mi dłoń, uśmiechając się od ucha do ucha, niczym nie zrażony. Przygryzłam wargę. Cholera, nie chciałam być nie miła.
Ciotka najwyraźniej nie chciała o tym gadać, zupełnie tak, jak ja o Willu, bo rozejrzała się dookoła, aż wreszcie spojrzała na mnie, patrząc niewinnie.
-Później ci wszystko odpowiem. - Obiecała.
Zgodziłam się. Tak, obie miałyśmy sobie wiele do powiedzenia, tyle tylko, że ja nie mogłam niczego zdradzić.
____________
Dziś bez cytatu, bo nie miałam za dużo czasu ;*. Rozdział pisany na szybko, więc przepraszam za wszelkie błędy.
Miłego czytania! ❤
Do netu 💋.

Naucz Mnie Żyć (NMD III) ✔Donde viven las historias. Descúbrelo ahora