17. ''Can we live for the moment [...]. Can we forget what was broken?"

25 1 0
                                    


Ross

17 listopada, Los Angeles

Dom Laury

Nie powinieneś tu być. I dobrze o tym wiesz.

Jesteś największym debilem, idiotą i sukinsynem jakiego znam. Chociaż już sam nie wiem, czy cię znam. Ross sprzed kilku lat nigdy by się tak nie zachował. Nie wiem, co się stało z tamtym Rossem, ale ten obecny zawodzi mnie coraz bardziej i bardziej.

Wstydź się. I idź stąd. Jak najszybciej.

Stoję pod drzwiami, patrząc na wydeptaną wycieraczkę z ozdobnym napisem "Marano" i zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię.

Powinienem być z rodziną. Przy siostrze, która z płaczem uciekła z pokoju, a potem ze szpitala. Która miała problemy, a my je zbagatelizowaliśmy.

A teraz jestem tu. Bo ktoś musi mnie przechować, gdzieś muszę spędzić tę noc, a nie mam już nic do stracenia. Chyba, że liczą się ostatnie resztki honoru.

Wiem, że właśnie stoi pod drzwiami, patrząc przez Judasza, oczko w drzwiach. Kłóci się z myślami, czy mnie wypuścić.

Jak wielkim zaskoczeniem są dla mnie uchylające się drzwi.

Widzę jej drobne ciało opatulone w puszysty, fioletowy szlafrok i włosy związane w psującego się kucyka. Uśmiecham się mimo woli.

Ona niekoniecznie.

- Musisz mieć cholernie dobry powód, żeby tu być - mówi chłodno.

Tak właściwie, to nie mam żadnego konkretnego. Ale tego jej nie powiem.

- Cześć. - Zaczynam.

- Daruj sobie.

Oczywiście, że byłoby prościej, gdyby cieszyła się na mój widok. Ale najwidoczniej nie zasłużyłem sobie na sympatię i prostotę.

Chryste, no oczywiście, że sobie nie zasłużyłem.

- Była u ciebie Rydel?

Dziewczyna unosi brwi, a w jej oczach widzę, jak ze mnie kpi.

- Jasne, uciekła z psychiatryka i wpadła do mnie na kawę o północy. Znajdź lepszą wymówkę, Lynch.

Moja twarz zastyga już bez grama uśmiechu, a ona poważnieje.

Chrząka.

- Wy chyba nie...

- Laura... - Patrzę w swoje buty. - Myślisz, że wypuścili mnie nagle po dobroci?

Wręcz słyszę bitwę toczącą się w jej głowie. Postawiłem ją w jednej z najdziwniejszych sytuacji i zdziwiłbym się, gdyby nie uderzyła mnie dzisiaj porządnie w ryj. Sam bym to z chęcią zrobił.

- Nie wa...

- Wejdź - mówi. Otwiera szerzej drzwi, co chyba mi się śni. Przełykam ślinę.

Ostatni raz kiedy byłem w tym domu wszystko wyglądało inaczej. Tak naprawdę, to w ogóle nie wyglądało. Nie pamiętam nic, poza kolorem pościeli w sypialni Laury. I chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.

Do moich nóg przyczepia się starszy, niewielki kundel, bardziej przypominający bigla niż labladora, ale mogę się mylić. Pochylam się nad nim i patrzę, jak pies z rezerwą obwąchuje moją rękę i nogawki przetartych dżinsów. Dystans do mnie znika, kiedy zaczynam drapać go za uchem.

Look at us nowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz