3. ''Let's go, nowhere that we know.''

35 1 0
                                    


Ratliff

# 24 września, Buffalo.

- Jak można być takim idiotą?!

Dobra, raz - rozumiem. Dwa, trzy - okej, można być złym. Ale żeby dwanaście razy podczas jednego biegu usłyszeć to samo?

- Lata praktyki - odpowiadam niezrażony i spotykam rozwścieczony wzrok Delly.

- Spokojnie, jeszcze tylko kilka minut drogi, zdążymy. - Riker jak zwykle próbuje załagodzić sytuację.

Tylko co tu jest do łagodzenia? Pomylenie godzin sesji nie jest niczym złym, jeżeli patrzy się z perspektywy rekreacyjnego spacerku.

- Te ''kilka minut'', może okazać się twoimi ostatnimi - warczy blondynka.

- Kochanie, w czerwonych oczach ci nie do twarzy, przerazisz na plakatach naszych fanów, jak będziesz tak pozować. - Kręcę głową. Widzę delikatne rumieńce na jej twarzy i już mniej zaostrzone spojrzenie. Uśmiecham się.

- Ja się nie tłumaczę rodzicom, na pewno... - mruczy Ross, który, swoją drogą, jest dzisiaj ciągle nieobecny. Nie rozmawiałem z nim od wczorajszego koncertu i szczerze wątpię, że w tym czasie mogło się coś poważnego stać. Najwyraźniej musiało.

- Bez obaw, moje kochane kartofelki. - Obejmuję Rocky'ego i Delly, którzy akurat nawinęli się na mój radar czułości. - Ellington, bożyszcze nastolatków, wszystkim się zajmie. Mój powalający urok zmiecie wszystkie wkurzone sekretarki i udobrucha każdego rodzica.

- Z wami to normalnie idzie się posrać ze stresu - warczy Stormie, kiedy szybkim marszem idziemy wąskim korytarzem wieżowca.

To wcale nie znaczy, że kłamałem w sprawie mojego uroku. Po prostu... dzisiaj jest tylko troszeczkę bardziej wyczerpany. Coś jak baterie, wiecie. Zwykle w takich sytuacjach ratuje mnie moja nienaganna uroda lub wyrafinowany żart, ale... Całkiem możliwe, że istnieje prawdopodobieństwo, iż jest jeden procent na bilion przypuszczalności tylko teoretycznego niedziałania tych aspektów na Stormie.

Ale to czysto abstrakcyjna myśl.

Taka luźna hipoteza.

Zatrzymujemy się w miejscu, które raczej mogę określić holem. W rogu pomieszczenia znajduje się duże i wysokie biurko podpisane jako recepcja, a za nim młoda kobieta, zapewne sekretarka.

- No przecież jesteśmy na czas, mamuś, spokojnie... - Rocky głaszcze ją po ramieniu. Odchodzi po kilku sekundach, zamordowany wzrokiem.

- Riker, Ross i Rocky do przebieralni, czekają na was od piętnastu minut, Delly i Ell, szorować do makijażystek i fryzjera. Potem zamiana, na koniec spotykamy się tutaj i idziemy do studia. - Kieruje nami Mark.

Zaraz. Co?

- Make up? Ale że dla mnie? - Patrzę na Marka jak na ostatniego mamuta na świecie.

Rydel zanosi się uroczym śmiechem i ciągnie mnie za rękę.

- Chodź futrzaku, trzeba okiełznać ten mop na twoim łbie.

- Hej, ale bez takich! - protestuję. - Primo, to jeśli to jest mop, to Ross ma blond borsuka na głowie, a secundo, nie mam zamiaru dać się obciąć!

- Ile jeszcze? - jęczę.

Kolejny pukiel moich zaiste pięknych włosów opada na podłogę. Jak tak dalej pójdzie, to pieprzną w tym całym holu wielki, brązowy dywan! Co z wami dzisiaj, ludzie? Naturalność przede wszystkim! Może jeszcze dorobicie mi silikonowy biust, pofarbujecie na platynę i dokleicie siedmiocentymetrowe rzęsy? Z takimi akcesoriami na bank wygram konkurs na męską kopię Nicki Minaj. Świecie popu, strzeż się.

Look at us nowDär berättelser lever. Upptäck nu