Riker
#28 września, Lowell.
Klub.
- ...a oni sobie party w kiblu urządzają. Co za debile, no ja nie mogę... Rydel? – Odwracam głowę w poszukiwaniu siostry, której stukot koturnów powinien teraz rozchodzić się za moimi plecami. – Rydel, do cholery, czy ty...?
I wtedy ją dostrzegam. Leży na ziemi w miejscu, gdzie przed chwilą widziałem ją stojącą i wydaje się nawet nie oddychać. Zawieszony między drzwiami toalety, z których dochodzą coraz głośniejsze krzyki, a nieprzytomną siostrą nie bardzo wiem, co robić.
Mamo, tato?
Szlag. Podbiegam do Delly i przyklękam obok jej głowy.
- Del? Delly? – Klepię ją po policzku, jednak jej powieki ani drgną. Pochylam się niżej i przystawiam ucho do jej nosa. Oddech słaby i nikły, ale jest. Sprawdzam tętno. To samo.
Przeciągłe wycie z toalety zwraca moją uwagę. Co wyście narobili?
Coraz bardziej trzęsącymi się rękoma wyciągam z kieszeni telefon i próbuję odblokować klawiaturę. Hasło nagle samo wyleciało mi z głowy, ale po kilku pomyłkach zostaje zaakceptowane. Wybieram z szybkiego wybierania numer mamy.
Przykładam słuchawkę do ucha, starając się powstrzymać przed pójściem do Rossa i Rocky'ego.
Trzymajcie się, błagam was, jeszcze chwila...
- Halo, mama? – odzywam się, gdy ustają pojedyncze sygnały.
- Przepraszamy, wybrany numer nie odpowiada, prosimy...
- Kurwa! – Rzucam telefon na ziemię. Jeszcze raz sprawdzam puls u Delly, upewniając się, że jej osłabione serce nadal bije, po czym zrywam się z podłogi i biegnę w stronę toalety.
Przeciągłe wycie Rocky'ego wywołuje gęsią skórkę chyba na całym moim ciele, a krzyk Rossa wcale nie pomaga.
- Otwórzcie te drzwi! – Krzyczę, waląc pięściami w zimny metal.
- Riker?! – Słyszę głos Shora. - Riker, pomóż, proszę... Rocky? Rocky?!
Rozlega się kolejny huk, a krzyk młodszego brata cichnie.
- Ross, otwórz te pieprzone drzwi! – Szarpię za klamkę.
- Co?! Już, ja...
Zamek w końcu ustępuje i drzwi otwierają się na całą szerokość, uderzając o ścianę.
Pierwsze, co widzę, to Rocky leżący na kafelkach w dość niedużym pomieszczeniu. Wydaje się być nieprzytomny. Obok niego klęczy Ross, oddychając ciężko i klepiąc starszego brata po policzku.
- Co wyście zrobili? – Przysiadam z drugiej strony ciała szatyna i patrzę na Rossa. Chłopak kuli się pod moim spojrzeniem.
- Ja... My nie... - Zaczyna się jąkać, nie ustając w próbach ocucenia Rocky'ego. - On... On wziął za dużo, nie powinien... Ma słabą głowę i...
Nie musi kończyć, już wiem, o co chodzi. Nie rozumiem tylko, jak mogłem tego nie dostrzec, bo jestem pewny, że to nie był pierwszy raz.
- Do końca was pogięło?! Ross, ty debilu!
- Tak, wiem! Wiem! Pomóż mi go zabrać, do szpitala, gdziekolwiek... - Ross już prawie płacze, ale widzę jego rozbiegane, przekrwione oczy.
- Ty też brałeś?! – Nie mogę w to uwierzyć. Mój mały braciszek...