6. ''No good way do this to end.''

19 1 0
                                    


Ratliff

#28 września, Lowell.

Szpital.

Chaos.

Wbiegamy do szpitala kilka minut przed północą. Do końca życia zapamiętam cholerną dwudziestą trzecią pięćdziesiąt cztery.

Stormie płacze, Mark wariuje. Chcę przekrzyczeć tą anarchię, ale nikt mnie nie słyszy. Biegnę do pierwszej pielęgniarki i, olewając jakiekolwiek zasady, szarpię ją za ramię. Wydzieram się, gdzie oni są, co się z nimi dzieje, ale ona niewzruszona odsyła mnie do recepcji, każąc mi zachować spokój, i szybkim krokiem odchodzi.

W dupę wsadź sobie swój spokój.

Obejmujący Stormie Mark podchodzi do kobiety za wielkim biurkiem.

- Może mi pani powiedzieć co się dzieję z piątką nastolatków? Nazwisko Lynch. Mieli wypadek, podobno przywieziono ich tutaj - mówi. Jego głos, podobnie jak całe ciało, drży.

- Informacji udzielam tylko rodzinie. Mogę prosić o dowód tożsamości?

- Moi przyjaciele właśnie walczą o życie, a pani, kurwa, prosi o jakieś zasrane dowody?! - krzyczę coraz głośniej. Uderzam otwartą dłonią o blat, ale to wcale nie przynosi ulgi.

- Procedury - syczy z jadem w głosie.

Zaciskam pięści wbijając sobie paznokcie w skórę. Zabiję ją zaraz.

Pan Lynch z zamachem kładzie na stół dowód osobisty. Kobieta rzuca tylko okiem na główne dane i odsuwa go dłonią. Wpatruje się w ekran komputera, wpisując coś na klawiaturze.

- Ross i Rocky Lynch odesłani na oddział odwykowy, stan stabilny. Rydel silnie osłabiona, wymiotuje krwią. Pan Riker silnie poobijany, żadnych wewnętrznych urazów. Ryland został potrącony, uszkodzona czaszka i fragment kręgosłupa, walczą o niego na OIOM-ie.

Wszystko cichnie. Nagle, jakby ktoś w ułamku sekundy wyłączył system. Szmery, krzyki, szepty, dziwne odgłosy.

Dźwięk rozbijanego szkła i szloch.

Mój świat się wali.

Odwyk, jaki odwyk? Krew? Potrącenie? Jakim cudem, przecież...

- Proszę iść pod salę numer dwadzieścia pięć.

- Damy radę, słyszysz? Damy radę.

W tej sytuacji ''damy radę'' jest zdecydowanie lepsze niż ''wszystko będzie dobrze''. Sam chciałbym wierzyć, że rzeczywiście będzie d o b r z e.

- Tak - szepcze Delly, przymykając oczy z wycieńczenia. Długie rzęsy zatrzymują się na skórze policzka. Łapię jej dłoń i delikatnie gładzę jej grzbiet kciukiem. W prawym kąciku ust widnieje trochę zaschniętej krwi, więc ścieram ją palcem. Mruczy coś niewyraźnie i niespokojnie porusza głową.

Po zobaczeniu na korytarzu poobijanego i roztrzęsionego Rikera, zrozumiałem - nic nie będzie od teraz proste. Wszystko zaczęło się zmieniać już od początku wakacji, tego miałem świadomość. Ale to, do czego posunęli się Rocky i Ross?

Nieodpowiedzialni gówniarze.

Patrzę na twarz Rydel i odgarniam mokre włosy z jej spoconego czoła. Śpi. Przykładam do ust jej dłoń i delikatnie całuję.

Na małym stoliku po prawej nagle podświetla się ekran mojego telefonu. ''Zaraz jedziemy do hotelu. Zabierasz się z nami?'' - widnieje wiadomość od Marka. Spoglądam na godzinę, jest przed drugą w nocy. Normalnie śniłbym właśnie o niestworzonych rzeczach. Wysyłam twierdzącą odpowiedź i chowam komórkę do kieszeni. Szarpię za zasłony wielkich okien i podchodzę do drzwi.

Look at us nowWhere stories live. Discover now