8. "Nothing worth having comes easy"

18 1 0
                                    


Rocky

#29 październik, Los Angeles,

Oddział Psychiatryczny

To, że ten szpital to piekło, odkryłem w dniu, gdy odstawili nam, znaczy mnie i Rossowi, leki uspokajające. Nagle rozpętał się chaos, co wyraźnie oznaczało zły dobór pokoi, zmieniony godzinę później.

Po kilku godzinach snu w ciągu dnia obudził się nagle, przy okazji wyrywając ze snu i mnie, i zaczął na mnie krzyczeć. Nie byłoby w tym pewnie nic złego, gdyby zaraz nie zerwał się z łóżka gotowy wszcząć bójkę. Pamiętam ten strach do dziś, choć minęło ponad pięć dni.

A o tym, że ten szpital to psychiatryk, przekonałem się już w dniu, gdy po raz pierwszy wyszedłem z sali na spotkanie z lekarzem prowadzącym, czyli dwa dni po przeniesieniu z Lowell. Świry. Wariaci. Pomyleńcy. Co chwilę przewijała mi się przed oczami kolejna osoba i z każdą kolejną docierała do mnie świadomość gdzie jestem. Zerknąłem wtedy na prowadzącą mnie grubą pielęgniarkę, ale nic nie powiedziałem. Po co miałem się o cokolwiek pytać, skoro znałem odpowiedź?

Wziąłem za dużo. Nawet nie wiem, nie pamiętam, dlaczego.

Teraz, rozglądając się po dużym pomieszczeniu, ze smutkiem, a wręcz przerażeniem widzę, że w niczym nie przypominamy rodzeństwa – rozpierzchnięci po odległych kątach stołówki, jedynie Riker i Delly siadują przy jednym stole.

Wszyscy znamy odpowiedź na pytanie o przyczynę niemej kłótni, która panuje od tamtej nocy. Żadne z nas nie powie tego na głos.

Brakuje mi Ella. Tak, stary, brakuje mi ciebie. Ty zawsze wiedziałeś, co powiedzieć, nawet jeśli gadałeś kompletnie bez sensu.

Riker

#29 październik, Los Angeles,

Odział Psychiatryczny

Gdyby mi ktoś miesiąc temu powiedział, że obiad będę jeść w stołówce jednego z najdziwniejszych psychiatryków w Los Angeles, wyśmiałbym go i odesłał do lekarza.

Teraz nie jest mi do śmiechu.

Dziesięcioro ludzi w wieku od szesnastu do dwudziestu pięciu lat siedzi przy okrągłych stołach, wpatrując się w swój talerz. Każdy w innym stanie psychicznym. Ktoś płacze. Ktoś skrobie widelcem o nóż. Ktoś leży na blacie skulony. Ktoś siedzi prosto jak struna, wpatrując się pusto w przestrzeń.

Ross ma podciągnięte nogi do piersi, opiera brodę o kolana i nie odrywa wzroku od talerza. Wygląda jak wrak siebie. Jego włosy sterczą na wszystkie strony, nieścinane od dawna.

Wszyscy wyglądamy jak wraki. Chociaż myślę, że Rocky trzyma się najlepiej z nas wszystkich.

Szatyn grzebie widelcem w ziemniakach, co chwilę przełykając kolejne kęsy obiadu. Prawdopodobnie już nie bierze. Nie wiem, czy to prawda. Nasza trójka nie gada ze sobą od tamtego dnia. Jedynie z Rydel zamienię czasem parę zdań podczas posiłków, bo zawsze siadamy razem.

- Jedz, młody, bo ci grzywka odpadnie – słyszę nad swoją głową. Henrietta przechodzi obok mnie z talerzem w ręku i wychodzi ze stołówki.

- Ja chociaż mam włosy - burczę.

Henrietta i Paola to panie ogarniające ośrodek. Można by pomyśleć, że dwie to za mało jak na taki budynek, ale nie – drużyna składająca się z ponad pięćdziesięcioletniej grubaski i około trzydziestoletniej brunetki daje sobie radę doskonale. Paola jest szczupłą kobietą o nienagannej urodzie włoszki, skąd też prawdopodobnie pochodzi. Zawsze urocza, miła i pomocna, nie narzuca się bez powodu. Henrietta to jej przeciwieństwo - niska, otyła, a na dodatek chamska i wiecznie wtrącająca się we wszystko, co jej się uda zobaczyć lub usłyszeć.

Look at us nowWhere stories live. Discover now