2. ''I'd let you go but something's taking the wheel.''

48 3 0
                                    


Riker

#23/24 września, Toronto, Hotel.

Podmuch zimnego, nocnego powietrza rozprasza siwy dym unoszący się znad papierosa. Strzepuję popiół poza balkon i opieram o niego łokcie.

Miasto, jak każde inne, jest piękne nocą. Dlaczego miasta są piękne akurat nocą? Może dlatego, że wtedy mrok wydaje się przykrywać całe zło tego świata, a świetlne punkty nadają mu charakteru przyjaznego dla podświadomości. Ciemność spowija zakamarki, w których zataczają się kolejni pijacy, okna, za którymi jedni śpią, inni oglądają mecz, a jeszcze inni być może właśnie oddają się sobie w całości.

Tak, zdecydowanie jest to główna przyczyna.

Kolejny koncert w trasie zakończony bez zbędnych komplikacji. Parę razy zapomnieliśmy tekstu, ale to normalne i można to wpisać w tradycję, w szczególności jeśli mówimy o Rossie. Na szczęście reżyserowie Disney'a nie podjęli się drugiej części "Teen Beach Movie", więc miał trochę spokoju. O ile spokojem można nazwać wywiady i spotkania, niemal co tydzień przez całe wakacje. Lipiec i sierpień minęły nam trochę na odpoczynku, trochę na próbach, trochę na tweetowaniu z fanami, a trochę na odwiedzinach w stacjach radiowych i prasach.

Papieros gaśnie, wyrzucam go na ulicę. Próbuję śledzić wzrokiem jego lot, ale nie mam ze sobą okularów, więc zaraz rozmazuje się razem ze światłem latarni.

Przeczesuję dłonią świeżo umyte włosy i poprawiam bokserki. Czuję nieprzyjemny posmak w ustach, nie mogę zdzierżyć zapachu fajek. Ale dzisiejszej nocy czułem potrzebę kupienia Marlboro i zapalenia chociaż jednego. Nigdy tak naprawdę nie paliłem, kiedyś miałem taki okres, chyba z dwa miesiące, ale jakoś nie mogłem się przyzwyczaić. Został mi jednak jakiś nawyk, bo czasem idę do monopolowego po jednego papierosa lub całą paczkę, jeśli nie sprzedają na sztuki, i palę. Jakby razem z tytoniem miał się ze mnie wypalać stres, a wydychany dym ulatywał razem ze zmartwieniami.

Gdy ściągam koszulkę z zamiarem ułożenia się do spania, słyszę pukanie.

- Proszę? – Siadam na brzegu łóżka i rzucam podkoszulek na walizkę.

- Jestem! – Do pokoju wpada Ellington, jak zwykle ucieszony z byle czego.

- Po co pukasz, przecież to też twój pokój? – dziwię się, obserwując, jak Ratliff zrzuca z siebie bluzę.

- No niby tak, ale nie wiadomo, co ty tutaj robisz, gdy nas nie ma. – Ell porusza brwiami w górę i w dół, po czym zaczyna przekopywać własne bagaże.

Kręcę głową i przyglądam się poczynaniom przyjaciela.

- Masz jeszcze te gumy owocowe? – pytam.

Patrzy na mnie zza jaskrawo zielonych spodni od dresu z jakimiś wzorkami.

- Które? Cytrynowe, malinowe, truskawkowe, kiwi...

- Obojętnie – śmieję się i przyglądam dokładniej, o ile pozwala mi na to wzrok. - Czy to są banany? Można mieć banany na piżamie?

- Co? W ogóle nie szanujesz gum owocowych – fuka Rat i sięga do kieszeni plecaka leżącego na krześle. - Tak, to są banany. Śmiem twierdzić, że nie masz nic do bananów, prawda?

Pomimo jego zmrużonych oczu nie potrafię się nie sprzeciwić.

- Od dzieciństwa nie znoszę bananów.

Mord w jego wzroku pogłębia się gwałtownie.

- A ja nie znoszę twojego traktowania rzeczy materialnych, które mają wpływ na mój stan emocjonalny! - podnosi głos. - Piżama to najwspanialsza rzecz na świecie, więc jeżeli chcę mieć na swoich dresach banany, to będę je miał! A ty, kmiocie, jak sprzeciwisz się raz jeszcze, to samodzielnie wyhaftujesz mi je na koszulce do kompletu - warczy na koniec i uspokaja przyspieszony od emocji oddech.

Look at us nowWhere stories live. Discover now