15. "I tell myself that this feeling will fade and I know [...] that it won't."

28 2 0
                                    


Rydel

8 listopada, Los Angeles,

Szpital psychiatryczny

- Już, ćśś... Spokojnie, nie płacz już...

Ale ja nie chcę się uspokajać. Nie chcę przestawać płakać.

Chce cierpieć. Wydaje mi się to być właściwe, na miejscu. Adekwatne do sytuacji, adekwatne do mnie.

Zawiniłam. Spieprzyliśmy. Wszystko się sypie. M y się sypiemy. To m y zniszczyliśmy wszystko.

I należy nam się cierpienie. Należy nam się prawo do płaczu.

- Nie - warczę prosto w grubą bluzę Bruce'a.

- Uspokój się, Del. Wszystko będzie dobrze. - Chłopak nie daje za wygraną, nadal nie wypuszcza mnie z mocnego objęcia.

- Zabieraj łapska - syczę, odrywając zęby od jego kaptura. - Chce iść. Zabiję ich. Zajebię każdego reportera, każdego kamerzystę. Puszczaj mnie.

Próbuję się odepchnąć i wydostać z uścisku, ale moje ciało nadal jest na to zbytnio osłabione. Nie wypala nawet połowa moich przewidywań - ledwo udaje mi się podciągnąć ręce na wysokość jego torsu.

- Nigdzie nie idziesz - mówi brunet spokojnie, ale twardo. - Rydel, spokojnie. Płacz, jeśli tego potrzebujesz. Ale nie możesz nikogo skrzywdzić, to tylko ciekawscy reporterzy.

- Mogę - mruczę. - Takich patałachów należy kastrować.

- Kastruje się zwierzę ta, ludzi...

- Wiem - ucinam. - Ale to nie są ludzie. To wredne, nieprzewidywalne hieny. Paparazzi są zabawni do czasu, Bruce. Potem już nie wiesz, czy możesz wyjść do sklepu, bo cię wydadzą za mąż za kasjera, do którego powiedziałeś "dzień dobry".

- No wiesz... - wzdycha, spoglądając na mnie. - Jeśli facet byłby przystojny, to cze... Nic nie mówię. Milczę już.

Mam świadomość, że wyraz chęci globalnego mordu nie schodzi z mojej twarzy, a na ustach nie gości uśmiech, ale nie chcę być dla niego niemiła. Cholera, nie chcę go wystraszyć.

- Przepraszam - szepczę, zaciskając usta. Lustruję wzrokiem jego twarz, która znajduje się tak blisko mojej. - Jestem okropna.

Chłopak uśmiecha się lekko, ale ostrożnie. Ma ładny uśmiech. Ma ładne oczy.

Powtarzam się? Nieważne.

- Nie jesteś okropna, Ryd. Po prostu dużo przeszłaś. - Czuję jego palce głaszczące moje plecy, choć nadal trzyma mnie w mocnym uścisku. Półmrok w moim pokoju nie sprawdza się w roli woźnego z latarką, a to sprawia, że oczy zaczynają mnie boleć. A może to od płaczu? - Jesteś silna. Nie możesz się poddać.

- Jestem słaba. - Kręcę głową, rozwalone włosy sypią się po mojej twarzy. - Jestem straszna. Niewdzięczna. Ludzie mnie nienawidzą. Miałam wspaniałych fanów, cudowną rodzinę i przyjaciół, a zrobiłam im takie świństwo.

- Nie tylko ty.

- Ale ja między innymi. Przecież nie musiało mnie tutaj być.

- Ale jesteś, Del. - Bruce unosi palcem mój podbródek i spogląda na mnie opanowany. - Nie wierzę w przypadki. Jeśli coś miało się stać, to się stało. Tak to jest, że najgorsze rzeczy przychodzą do nas za darmo, nawet się o nie nie staramy. Fakt, że tu wylądowałaś, że dzieje się z tobą to, co się dzieje - to wszystko zostało ukratowane. Przypadki nie istnieją, Del.

Look at us nowDonde viven las historias. Descúbrelo ahora