Z a u f a n i e

545 54 15
                                    

Zaczynam biec w stronę Drama-klubu. Po drodze kilka osób dostaje moim rozkołysanym plecakiem, ale raczej przeżyją.

Tym razem tego nie zbagatelizuję.

Rzucam się na drzwi i wpadam do środka jak oparzona.

Patrick leży na ziemi i zasłania się ręką. Z przerażeniem wymachuje nogami, jakby z nadzieją, że stalowy czubek buta uderzy któregoś z zebranych dookoła chłopaków. Znam z nich tylko Craiga i Andy'ego, reszta to jacyś jego koledzy z drużyny. Obok Patricka leży wywrócone krzesło, a następne wisi nad nim niczym gilotyna. Ma rozciętą wargę, ale najprawdopodobniej nic poza tym, co pozwala mi sądzić, że jest szansa na małą skalę zniszczeń, o ile tak mogę to nazwać. Zerwane jest też kilka kawałków materiału, więc pewnie szamotali się po sali. Jedna z donic z kaktusami leży na ziemi, roztrzaskana.

Jeden z wyrostków już zabiera się za rzucenie w Nicholsa trzymanym krzesłem, ale powstrzymuje go mój pisk.

- Zostawcie go! – wydzieram się, rzucając się na tych tryskających furią idiotów. – Zostawcie go, do jasnej cholery! –wyrywam krzesło z rąk jednego z Kretynów i uderzam innego nogą mebla. Patrick cofa się, spanikowany. Czołga się pod ścianę i przywiera do niej. Craig rusza do niego i łapie za koszulkę. Podnosi go i trzyma nad ziemią. Koszulka Tricka z Undertale wygląda, jakby zaraz miała się rozerwać. Szczupłe nogi chłopaka wiszą nad ziemią. Gdyby ktoś widział go tylko od pasa w dół, uznałby, że się powiesił.

- Przez ciebie mam kuratora – Craig warczy mu w twarz. – I to ci nie wystarcza, więc postanowiłeś szarpnąć cię na taką dziewczynę? – wskazuje na mnie podbródkiem. – Nie ma opcji, zasrany pedale – rzuca Patricka na ziemię. – Wracaj do domciu pochlastać sobie łapska i ryczeć do swojego Bring Me The Vibrator – spluwa na niego.

Przesadziłeś, Tyler.

Podchodzę do niego, patrzę prosto w oczy i policzkuję.

- Aua! – krzyczy. – Za co?

- Za to! – wskazuję palcem na rozłożonego pod ścianą Nicholsa, który kuli się ze strachu i wlepia we mnie swoje wielkie, orzechowe oczy. – Co on wam zrobił, co?!

- To skurwiel! – wypala jeden z Kretynów, ale zamyka się, gdy piorunuję go wzrokiem.

- Słuchajcie, zostawcie nas – rozkazuje Craig. – Ale tego tutaj zatrzymamy, niech sobie popatrzy, jak jedyna osoba, na której mu zależy, go zostawia – parska śmiechem, a Kretyni wychodzą, robiąc to samo.

- O co ci chodzi...? – unoszę brew, nieznacznie odsunąwszy się w stronę punka.

Craig chwyta mnie za talię, przyciąga do siebie i całuje. Nie trwa to jednak długo – uderzam go kolanem w krocze. Wydaje z siebie zduszone stęknięcie, ale nadal nie puszcza.

Nie puszcza, ale tylko do czasu.

Do czasu, gdy Patrick podnosi się z ziemi, wyszarpuje go ode mnie za włosy i uderza czubkiem buta prosto w piszczel.


Angielski.

Ostatnia lekcja dzisiaj i modlę się, by nareszcie się skończyła.

No dobrze, nie modlę się, ale mam nadzieję, że szkoła spłonie i ktoś mnie stąd wyciągnie.

Nasz nauczyciel właśnie prawi kazania na temat Makbeta i szuka ochotnika do „rozrysowania schematu przebiegu akcji dramatu". Wszyscy zaczynają zjeżdżać po oparciach krzeseł, żeby tylko zbytnio nie przykuwać uwagi anglisty.

Patricka nie ma w klasie. Odprowadziłam go do pielęgniarki.

Szkoda, bo uwielbia wszystko, co wchodzi w zakres słów obejmowanych przez definicję literatury. No i poza tym, uratowałby całą klasę od przedstawiania schematu.

On na pewno by się zgłosił.

Czuję na swoich plecach wzrok Craiga i kilku jego kolegów. Cindy udaje, że coś pisze, żeby tylko nauczyciel docenił jej  z a a n g a ż o w a n i e.

- Nikt nie jest chętny? – przemawia profesor z akcentem lepszym, niż Elżbiety II. – Dobrze. W takim razie sam wybiorę – oświadcza i zasiada do biurka, postawionego perfidnie po środku klasy. Z szuflady wyciąga Plastikowe Pudełko.

O boże.

Liczba jego Plastikowych Pudełek jest zdecydowanie zbyt duża, jak na ilość czasu, którym dysponuje każdy normalny człowiek. W każdym Pudełku ma imiona i nazwiska osób z poszczególnych klas. Zawsze, gdy nie znajdzie się jakikolwiek ochotnik, losuje karteczkę z imieniem i skazaniec musi podejść do tablicy, odpowiadać, pisać karną kartkówkę za całą klasę, cokolwiek.

Pomarszczona dłoń nauczyciela wślizguje się do Pudełka.

Wszyscy wstrzymują oddech.

Palce anglisty szperają wśród karteczek, aż w końcu wysuwa je i zamaszystym ruchem ustawia sobie kartkę na wysokości wzroku.

Poprawia okulary.

- Jasna dupa – wyrywa mi się, bo coś każe mi sądzić, że wylosował---

- Maeby Vincent! – informuje, zadowolony z siebie (po cholerę tak się cieszysz, stara cebulo?!).

- Świetnie – burczę, zsunąwszy się z krzesła. Po drodze potykam się o nogę Louise.

- Oh, przepraszam – syczy, ze złośliwym uśmieszkiem. Wlokę się do tablicy i chwytam pisak. Czekam, aż ktoś zacznie szeptać odpowiedzi. Pan od angielskiego zaczyna się niecierpliwić.

- No, dalej! – popędza. Otwieram pisak i przytykam go do powierzchni tablicy. Odwracam się za siebie i błagalnym wzrokiem wodzę po uczniach.

- Pomocy – mówię bezgłośnie. Cindy pokazuje mi rękę z nabazgranym „dasz radę :D". Z krzesła zbiera się Louise.

- Ja pomogę. Profesorze, czy mogę? – uśmiecha się, obnażając swoje wybielane zęby.

- Tak, tak, natychmiast jej pomóż, bo nie wytrzymam! No trzymajcie mnie, ludzie! – nauczyciel kapituluje i zaczyna targać za resztki swoich włosów. – Jak można nie pamiętać przebiegu tej historii? Wytłumacz mi, jak to możliwe?! Zidiociałe społeczeństwo!

Louise kołysze biodrami, wprawiając większość płci przeciwnej w zachwyt. Szczupłe, długie nogi obite w drogie jeansy stawiają pewne, acz delikatne kroki. Przechodzi mi przez myśl, że jest baletnicą. Bierze pisak pomiędzy swoje długie, popielate szpony i zaczyna bazgrać coś na tablicy.

Coś, co z pewnością nie jest schematem przebiegu akcji Makbeta.

Kreśli grube i manieryczne litery, które zajmują znaczną część tablicy. Na jej twarzy nadal gości ten jej durny, nonszalancki uśmieszek, na którego wyrywa chłopaków. Gdy kończy pisać po tablicy, a profesor nadal jest w samym środku załamania moją niewiedzą, odwraca się przodem do całej klasy i trzepocze rzęsami.

- Jacyś chętni? Tanio – pyta, używając do tego najbardziej anielskiego tonu głosu, jaki w życiu słyszałam. Spoglądam na tablicę, na której widnieje:

NOCKA Z VINCENT

10£/lasia

20£/bzykando"

Pod całym „ogłoszeniem" umieściła mój numer.

Prawie wszyscy się śmieją, tylko niektórzy zerkają z zażenowaniem na mnie i Louise. Śmiejące się chłopaki wyciągają nawet telefony i idę o zakład, że wpisują sobie mój numer.

Chcę kogoś uderzyć, ale czuję się, jakby zanikły mi mięśnie w rękach.

Pozostaje mi tylko wybiec z klasy i gdzieś się ukryć, więc tak też robię.


Siedząc na zewnątrz szkoły i rycząc, zdaję sobie sprawę, że ktoś w miarę normalny nie śmiał się z durnego żartu klasowej zdziry.

Craig Tyler.

That Odd GuyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz