K a w i a r n i a

901 72 9
                                    


Tyle komentarzy.

Pierwsza połowa próbuje go jakoś pocieszyć (albo nawet się z nim umówić, zachwalając jego wygląd), a drugiej połowy to z grubsza nie obchodzi i ta właśnie część każe mu wstawiać takie rzeczy gdzieś indziej. Jest w większości wkurzona.

A więc jest tak zdesperowany, by znaleźć przyjaciół, że szuka ich na Facebooku?, myślę. Czy to nie żałosne? Może byłoby dla niego lepiej, gdyby przestał być dupkiem chociaż na jedną, pieprzoną minutę.

Wyłączam telefon, rzucam go na stolik nocny i idę spać, bo nie chcę, by ludzie myśleli, że jestem jakimś zombie, które nie śpi od pół wieku.


Kilka dni później Cindy zapytała mnie, czy nie poszłabym z nią na kawę. Aktualnie się przygotowuję i jak, kurwa, trzeba się ubrać na popołudnie-spędzone-na-ploteczkach-z-przyjaciółką? Wkładam na siebie czarną, męską koszulkę, którą nie wiem skąd wytrzasnęłam, czarne legginsy i czerwoną bluzę. Cindy jakimś cudem zdobyła mój numer (JA jej go nie dałam) i wysyła mi około 30 smsów na minutę. Nawet nie mam zamiaru ich czytać.

Nakładam odrobinę czarnej mascary na górne rzęsy i w skali 1-10 oceniam się na "gotowa do wyjścia". Chwytam swoją głupią torebkę i wypadam z domu. Kawiarnia, w której mamy się spotkać, jest zaraz za rogiem, więc nie muszę przemierzać połowy miasta, by dotrzeć na metro, łapać autobusu ani błagać taty, by mnie podwiózł. Idę wolno, nie spieszę się zbytnio. Nawet nie muszę. Jestem na miejscu po 20 minutach. Pcham drzwi pod dużym znakiem Starbucks. Cindy jest pierwszą osobą, rzeczą, wszystkim, co zauważam. Lokal nie jest jakoś strasznie zatłoczony – jest tu jakaś dziewczyna z platynowymi włosami, przypadkowy biznesmen i para, która gada tak szybko i dużo, jakby zaraz mieli umrzeć.

Cindy ma na sobie zielony sweterek i ciemne jeansy. Swoje jasnobrązowe włosy związała w niedbały kucyk. Nie nałożyła ani grama makijażu.

- Ej, jesteś spóźniona! – wrzeszczy, widząc, że siadam naprzeciwko niej. Unoszę brew, bo nie ma w ogóle takiej opcji; ja nie jestem spóźniona.

- Jest kwadrans po 11. Miałyśmy się spotkać o 11:20, kretynko – warczę, spoglądając na zegar nad głową Cindy.

- Oh, na serio? Cóż, ja tu siedzę od dobrych 30 minut i zastanawiam się, czy nie przejechał cię walec. Sorka, musiałam źle zrozumieć smsa od ciebie, Mae – przeprasza, siorbiąc swój sok z mango.

- Nie ma problemu – mówię i podchodzę do kasy, by zamówić sobie coś do picia.

Decyduję się na karmelowe latte.

Raz się żyje.

Wyciągam swój dziecinny, żółty portfel z nadrukowanym misiem.

Kątem oka dostrzegam jedną z pracownic, która już, już idzie w moją stronę, aż wtedy, kompletnie znikąd, pojawia się on.

Patrick Nichols.

Widzę Patricka kretyńskiego Nicholsa w zielonym, Starbucksowym fartuchu i białej koszulce polo idącego w moim kierunku.Słyszę, jak mówi kobiecie, która miała przyjąć moje zamówienie, że "on ją może spokojnie wyręczyć".

- Witam – mówi z głupawym uśmieszkiem. – Teraz będziesz mnie śledzić, tak?

- Nie, nie będę.

- No... fajny T-shirt – komplementuje.

Albo to był po prostu sarkazm?

Nie dziękuję mu.

That Odd GuyWhere stories live. Discover now