Rozdział czterdziesty drugi.

9.3K 478 47
                                    

Heather

Miałam na sobie czarną, sięgającą za kolano suknię, którą pożyczyła mi siostra, bo odkąd większość moich rzeczy zostało w domu, który kiedyś dzieliłam z Waynem, nie miałam co na siebie włożyć. Moje opalone nogi przykrywała cienka warstwa czarnych rajstop i nawet ciemne włosy za łopatki idealnie pasowały do tego smutnego scenariusza.
Przygładziłam materiał na brzuchu już po raz nasty, nie mając pojęcia co innego zrobić z rękoma. Nie wiem czemu wciąż stałam przed lustrem, skoro robiłam praktycznie wszystko, żeby nie patrzeć na swoje odbicie i jedynie przyglądałam się jak moje dłonie kontrastują z żałobną suknią. Pod oczami widniały fioletowe worki, usta miałam zeschnięte, a cerę szarą jak ściana, ale nie to było powodem dla którego tak ciężko było mi spojrzeć sobie w oczy.
Poczucie winy i wstyd – to był powód. Mogłam się oszukiwać przez cały czas, że tak naprawdę dawałam sobie z tym radę, wmawiać sobie, że nie zrobiłam nic złego albo że nie miałam innego wyjścia. Kiedy jednak stanęłam twarzą w twarz z sytuacją, którą odsuwałam od siebie tak długo, nie mogłam się więcej oszukiwać.
Jak więc miałam spojrzeć Ashtonowi w oczy? Jak mogłam być przy nim i klepać po ramieniu, gdy czułam się jakbym przez ten cały czas go okłamywała? Nie potrafiłam poradzić sobie z poczuciem winy, ze świadomością jak bardzo byłam wobec niego nieszczera, a raczej ukrywałam tak istotny fakt, jak wiadomość o śmierci jego mamy.
- Gotowa? - Calum wychylił się zza drzwi, nie patrząc w moją stronę. Jego oczy tak samo spuchnięte jak moje.
Pokiwałam głową bez słowa, nie ufając swojemu głosowi i razem z chłopakiem zeszłam na dół, gdzie czekali już na nas pozostali. Ich widok jedynie pogorszył moje samopoczucie, ale przynajmniej zmuszał mnie do zachowania spokoju i nie rozczulania się nad sobą. Nie mogłam zacząć przy nich ryczeć.
Stanęłam jak wryta na środku salonu, gdy moje oczy spoczęły na zmarnowanej sylwetce Irwina. Nie ważne ile razy widywałam go w ciągu ostatnich dni, jego wygląd wciąż wzbudzał we mnie ogromny smutek i jedyne na co miałam ochotę, to przepraszanie go do końca życia, choć przecież to nie ja byłam odpowiedzialna za śmierć jego mamy. Włosy chłopaka były tłuste, a w niektórych miejscach kleiły się do jego skóry, co było wynikiem nadmiernego pocenia się. Organizm Ashtona źle reagował na tak wielkie dawki stresu, tym bardziej jeżeli od momentu usłyszenia przykrych wieści, nie był w stanie przestać pić. Nawet teraz stojąc spory kawałek od niego czułam nieprzyjemną woń alkoholu i zaczęłam się martwić czy da radę wystać na cmentarzu choćby dziesięć minut.
Wszyscy zgodnie, nie musząc zamieniać ze sobą nawet słowa, postanowiliśmy nie czepiać się alkoholowego problemu Irwina i dać mu odreagować. I tak było z nim znacznie lepiej niż na początku, kiedy przez dobre dwadzieścia cztery godziny na zmianę wlewał w siebie litry wysoko procentowych napojów, wymiotował i z wycieńczenia zapadał w sen. Działo się tak w kółko, a my nie mogliśmy nic zrobić, odkąd Ash nie pozwalał się nawet dotknąć, ani nie wypowiedział od tamtego czasu jednego słowa.
- Heather – poczułam palce zaciskające się na moim łokciu, więc odwróciłam wzrok od przyjaciela i spojrzałam w stronę, z której dochodził głos.
Zobaczyłam Luke'a i natychmiast uspokoiłam się, ale tylko na parę sekund, bo zaraz przypomniało mi się jak ignorował mnie przez ostatnie trzy dni. Nie miałam ochoty dołować się myśleniem o Hemmingsie, kiedy wokół mnie działy się ważniejsze rzeczy. Podarowałam blondynowi wymuszony uśmiech, chcąc przekazać że ze mną wszystko w porządku i zabrałam się za ubieranie butów. Kątem oka obserwowałam jak Clifford z dłonią na plecach swojego przyjaciela wyprowadza go na zewnątrz. Ból w klatce piersiowej przybrał na sile i ciężko było mi przełknąć ślinę, bo miałam wrażenie że pęknie mi mostek.
Spuściłam wzrok na swoje stopy i zaczęłam wciągać na nie czarne trampki. Siedziałam na podłodze, więc widziałam jak kolejne dwie pary nóg, które z pewnością należały do Caluma i Blake, znikają za drzwiami frontowymi.
Czułam na sobie czyjś wzrok i nie miałam wątpliwości do kogo należy skoro zostaliśmy w salonie tylko we dwójkę. Starałam się nie zwracać na to uwagi, zachowując się identycznie jak blondyn ostatnimi czasy i udawałam że nic się nie dzieje. Zwyczajnie go olewałam, bo wolałam skupić się na Ashtonie, a nie przejmować się kolejną dramą z jakimś chłopakiem.
Luke postanowił jednak pokrzyżować mi plany, kucając naprzeciw mnie. Zabrał moje ręce, dopiero wtedy uświadamiając mi jak się trzęsą. Bez słowa począł wiązać mi sznurówki, z którymi do tej pory nie mogłam sobie poradzić. Nie sprzeciwiłam się tylko dlatego, że nie chciałam się odzywać. Głos uwiązł mi w gardle już w momencie, kiedy zobaczyłam Irwina i wciąż nie mogłam pozbyć się ogromnej guli, która tam ugrzęzła. Wyciągnęłam więc swój telefon i zaczęłam obracać go w palcach, żeby odwrócić swoją uwagę od Luke'a.
- Jak się czujesz?
Chłopak przerwał ciszę między nami, wciskając sznurówki do wnętrza trampka, a następnie nie spuszczając z nich wzroku, wziął się za wiązanie drugiego. Jego postawa nie zdradzała niczego, więc nie mogłam odgadnąć czy zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem na niego zła. Stawiałabym raczej, że nie ma pojęcia o niczym, bo o ile był niezwykle bystry to w sprawach damsko-męskich kompletnie się nie odnajdował.
- Nie moje samopoczucie powinno cię teraz interesować – odparłam chłodno.
Nie miałam zamiaru zabrzmieć tak oschle. Mimo to moje słowa mogłabym nazwać atakiem aniżeli odpowiedzią, ale miałam mu za złe, że odezwał się do mnie dopiero teraz. Rozumiałam dlaczego znikał z domu i brał na siebie więcej obowiązków (co Nick przyjmował z dużym zadowoleniem). Luke uciekał od tego całego zamieszania, nie chcąc brać udziału w sesjach wzajemnego pocieszania się i pokrzepiających rozmów. Czasami miałam wrażenie, że wręcz przerażali go płaczący ludzie, dlatego unikał jak ognia każdego z nas. I choć znałam powód, starałam się go zrozumieć, to denerwowało mnie, że ze względu na moją osobę nie mógł, a raczej nie chciał zrobić wyjątku i pobyć ze mną. Nie oczekiwałam pocieszeń, bo to nie była moja tragedia, ale gdyby znalazł choć chwilę, żeby poleżeć ze mną w łóżku i tylko się przytulać, nie byłabym na niego taka rozzłoszczona.
- To źle, że się o ciebie martwię? - zapytał, przyglądając mi się ze zmartwieniem, przez co od razu pożałowałam że pomyślałam o nim tak niemiło. Pieprzony manipulant.
- W ciągu ostatnich kilku dni nie obchodziłam cię ani trochę – mówiąc to podniosłam się z podłogi, zdając sobie sprawę że moje sznurówki są już dawno zawiązane. Następnie zapytałam, uciekając wzrokiem w bok – Coś się zmieniło?
Luke westchnął, ale równie szybko wyprostował się na nogach, blokując mi dostęp do drzwi i uniemożliwiając wyjście z domu, żeby dołączyć do czekających już na nas przyjaciół.
- Chyba nie będziesz robiła mi o to problemów?
Oboje znaliśmy odpowiedź na to pytanie, więc nie musiałam nic mówić. Stałam z palcami zaciśniętymi na obudowie mojego telefonu, powstrzymując się przed wypaleniem czegoś głupiego. Nie chciałam doprowadzić teraz do kłótni, bo nie ja byłam najważniejsza w tym momencie i musiałam o tym pamiętać, więc rozważnie analizowałam cała sytuację oraz wszystko co mogłabym powiedzieć. Pokiwałam więc ledwo zauważalnie głową na boki, wciąż unikając wzroku Luke'a, jakby mógł wyczytać z moich oczu, że jestem nim zawiedziona. Myślałam, że odkąd ustalimy kim dla siebie jesteśmy, nasza relacja choć trochę ulegnie zmianie, ale Luke zawsze będzie tym samym człowiekiem niezależnie od sytuacji. Nie żebym chciała go zmieniać, ale go potrzebowałam w momentach, w których on chciał samotności i to było uciążliwe.
- Heather, wiesz że nie nadaje się do takich sytuacji – wytłumaczył, w jego głosie dało się wyczuć zmęczenie. Znów zalało mnie poczucie winy, bo kolejny raz byłam egoistką myślącą o sobie nie o innych, jakbym nie mogła ugryźć się w język. - Rola pocieszyciela nie jest mi pisana, żadne ze mnie wsparcie...
- Okej, nie tłumacz się – odparłam, mając na myśli dokładnie to co powiedziałam.
To nie była jedna z tych filmowych scen, kiedy dziewczyna mówi jedno, a oczekuje od chłopaka drugiego. Ja naprawdę nie potrzebowałam żadnych wyjaśnień, Luke nie był mi nic winny. Nie chciałam być tą osobą, która przez swoje huśtawki nastrojów burzy relacje, zasłania problemy innych swoim wielkim ego. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, bo nie rozumiałam tego, że najpierw obwiniam wszystkich dookoła, a następnie zwalam winę znów na siebie. Jestem zła na Luke'a, a zaraz żałuję go jak nikogo innego. Chcę pomóc Ashtonowi, ale ostatnią rzeczą jaką mogłabym zrobić to spojrzeć mu w oczy. Jestem nienormalna. Nie mogłam wytrzymać z poczuciem winy, to było pewne...
- Jeżeli masz się na mnie wkurwiać to wolę się tłumaczyć – zaczął, łapiąc mnie w ramiona i przyciskając do swojego ciała – Wymyślę jakieś dobre kłamstwo i od razu zapomnisz jakim byłem chamem.
Wiedziałam, że żartował, ale nie mogłam się uśmiechnąć.
- Jesteś palantem, Luke – pokręciłam głową, opierając czoło o jego tors i wciągając zapach tytoniu. Tego brakowało mi najbardziej przez te trzy dni.
Chłopak westchnął głośno po raz kolejny w ciągu tych kilku minut. Chyba pomyślał, że dalej jestem na niego zła, choć tak nie było. Ja po prostu nie mogłam funkcjonować jak normalny, wesoły człowiek z myślą, gdzie zaraz się znajdę. Musiałam więc szybko dodać, zanim on wysunie błędne wnioski:
- Przepraszam, to było głupie. Nie wiem co się ze mną dzieje – wybełkotałam w jego koszulkę, czując jak opiera swoją brodę na mojej głowie – Możemy udawać, że nie wcale zachowuje się jak egoistyczny dzieciak?
- Co tylko chcesz, królewno – cmoknął mnie w czubek głowy, na co objęłam go rękoma w pasie. Nie zdążyłam niczego powiedzieć, Luke odezwał się ponownie – Ale wiedz, że masz prawo zachowywać się w ten sposób, nie zamierzam się wkurzać. Śmierć pani Irwin była ciosem dla nas wszystkich. Poza tym, żadne z nas się tego nie spodziewało, więc nic dziwnego, że tak reagujesz.
Zesztywniałam, to chyba najlepsze określenie mojego stanu po tym, co powiedział. Czułam się dokładnie tak, jakbym zamieniła się w kawał głazu i nie mogłam poruszyć nawet powiekami.
Żadne z nas się tego nie spodziewało.
Błąd. Ja jako jedyna wiedziałam o wszystkim i teraz czułam się znacznie gorzej, jak ostatni śmieć. Luke tłumaczył moje zachowanie i próbował być dla mnie dobry, kiedy tak naprawdę nie zasługiwałam na ani odrobinę jego wsparcia. Jak mogłam wcześniej się o to czepiać? Miałam za swoje. Okłamywałam każdego, nawet samą siebie i dlatego zostałam bez niczyjego wsparcia. Karma, Heather, karma.
Poczułam się cholernie źle, że Luke mnie usprawiedliwia. Myśli, że jestem dobrą osobą, ale tak naprawdę się myli. Ukrywałam do cholery, że mama Ashtona ma umrzeć. Nie powinnam mieć tyle szczęścia, nie powinnam mieć przy sobie takich ludzi, a już na pewno nie w tej chwili.
- Luke, ja... - podniosłam głowę, ale tak szybko jak zobaczyłam jego niebieskie oczy, zaczęłam się jąkać – Bo, um... ja... czuje się... to co zrobiłam...
Coś w środku mnie krzyczało, żebym siedziała z gębą na kłódkę i nie mówiła nikomu o tym, co właśnie chciałam wyznać Luke'owi. Nie zamierzałam się cofać, skoro już zaczęłam, a wiedziałam że nie mogłabym go oszukać jakąś inną wymówką, odkąd w kłamaniu byłam słaba albo blondyn był tak dobry w odgadywaniu, kiedy próbuje to zrobić. Niezależnie od konsekwencji, chciałam ulżyć własnemu sumieniu. Luke pewnie zrówna mnie za to z ziemią. Może właśnie tego potrzebuje, żeby poczuć się lepiej. Co za ironia.
- Ciii, powoli – szepnął, jakby ktoś miał nas usłyszeć. Kciukiem gładził mój policzek w uspokajającym geście. - Co chcesz mi powiedzieć?
- Powiedziałeś, że nikt z nas nie spodziewał się jej śmierci – zaczęłam wolno, jak mi kazał, na co przytaknął i cierpliwie czekał na kontynuację. - To nie jest prawda, Luke.
- Co masz na myśli? - zdziwił się, odsuwając się tak, żeby mógł dokładnie przyjrzeć się mojej twarzy.
- To, że ja wiedziałam od początku – wypaliłam, zanim bym się rozmyśliła. - Wiedziałam wszystko, wiedziałam że umrze... Powiedziała mi to w tym samym dniu, kiedy przyszedł do niej lekarz. Wiedziałam o wszystkim.
Patrzyłam na Luke'a, starając się nawet nie mrugnąć, żeby nie stracić ani sekundy z jego reakcji. Oczy miał utkwione w moich, ale wydawały się nieobecne, jakby myślami był zupełnie gdzieś indziej. Twarz jak zwykle wyrażała tyle samo, co ściana za jego plecami. Rosło we mnie napięcie, a on nie odezwał się ani słowem.
- Ale ona zabroniła mi mówić – dodałam, nie mogąc znieść ciszy – Nie chciała, żeby Ashton zamartwiał się tym wszystkim i żeby cierpiał. Nie powiedziałam nic, bo jak mogłam jej odmówić? Przecież to nie moja sprawa. Wahałam się. Ashton to mój przyjaciel i cholera, nie chciałam go oszukiwać.
Znów milczenie.
- Jestem okropna, wiem. Pewnie mnie teraz nienawidzisz. Właściwie nie wiem, dlaczego ci o tym wszystkim mówię – bełkotałam, uciekając wzrokiem w każdą stronę, byle na niego nie patrzeć - Nie chciałam być wobec ciebie nie fair. Wolę żebyś wiedział do jakich rzeczy jestem zdolna. Oszukałam twojego przyjaciela, a właściwie każdego z was. Zrobiłam to, bo wydawało mi się, że w taki sposób oszczędzę mu cierpienia, ale nie mogę znieść świadomości, jak bardzo on mi ufa, jak wszyscy mi ufaliście i pomagaliście, a ja...
Zabrakło mi powietrza w tym samym czasie, kiedy już nawet nie miałam pomysłu na to, co mówić. Gubiłam się w słowach i nie chcąc się powtarzać, po prostu zamilkłam, ciężko łapiąc oddech, jakbym chwilę wcześniej przebiegła parę kilometrów. Bałam się co Luke teraz zrobi, ale mimo to czułam się o wiele lżej, że wyrzuciłam to z siebie. Byłam gotowa na dawkę wyzwisk i masę osądów, słów które zabolą mnie do kości. Czekałam na jego wybuch z zaciśniętymi powiekami i zębami tak mocno, że aż bolała mnie szczęka. Pewnie Ashton też się o tym dowie i zrani go to tak, że nie odezwie się do mnie więcej. Nie winiłabym go, a raczej siebie, że nawet jeżeli starałam się oszczędzić mu cierpienia, będę jego powodem.
Prawie dostałam zawału, kiedy poczułam bliskość Luke'a, więc otworzyłam szeroko oczy. Chłopak oparł swoje czoło o moje własne i przysunął mnie do siebie tak, żebyśmy dotykali się ciałami. Nie wiedziałam co planuje. Może chciał zrobić Irwinowi przysługę i mnie udusić, żeby więcej nie musiał na mnie patrzeć po tym wszystkim?
Luke potarł parę razy nosem o mój, co szczerze było moim ulubionym gestem. Cała aż zatrzęsłam się pod jego dotykiem, więc mocniej złapał mnie w talii. Niebieskie tęczówki błyszczały, a on sam wydawał się... wesoły?
- Wiesz dlaczego tutaj jesteś? Zastanawiałaś się dlaczego to akurat tobą się zainteresowałem? Dlaczego zabiegałem o każdy kontakt i ryzykowałem tak wiele, żeby ci pomóc? - zapytał, a ja zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu i pokiwałam głowa na boki na tyle, na ile pozwalało mi jego przyciśnięte czoło. - Bo jesteś wyjątkowa, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Całe swoje życie poświęcasz osobom, które kochasz i to, co dla nich robisz wydaje się takie automatyczne, jakbyś nie musiała wcale zastanawiać się nad swoimi działaniami. Po prostu to robisz, poświęcasz się innym. Czy to ten dupek Carter, twoja siostra, czy ktokolwiek z naszej ekipy. Zawsze najpierw myślisz o kimś, dopiero później o sobie.
- Luke, ale nie rozumiem co to ma... - zaczęłam, będąc pewna że nie wie o czym mówi, ale zaraz mi przerwał.
- Daj mi dokończyć – poprosił łagodnie, przejeżdżając kciukiem po mojej wardze. - Z tego właśnie powodu, jestem pewien, że cokolwiek zrobiłaś w sprawie Ashtona i jego mamy, nie robiłaś dla własnej korzyści. Po prostu wybrałaś opcje, która wydawała ci się najrozsądniejsza i nie dlatego, że pasowała tobie, ale dlatego że chciałaś chronić ich oboje. Przecież nie prosiłaś się żeby to wiedzieć, prawda? - na to szybko przytaknęłam, a on uśmiechnął się z rozczuleniem – Nie będę cię oceniał, bo sam nie wiem jakbym zachował się w twojej sytuacji. Ufam, że decyzje jakie podejmujesz są dobre i nie zamierzam ich podważać. Pamiętaj o tym, kiedy będziesz potrzebowała z kimś porozmawiać.
Stałam dłużej, nie ruszając się nawet o centymetr. Zamrugałam parę razy, upewniając się jedynie, że nie śnię i to, że Luke stoi przede mną jest prawdą, że każde słowo jakie usłyszałam, faktycznie wyszło z jego ust.
- Wow, nie wiem co powiedzieć... - skłamałam.
Wiedziałam. Dwa słowa cisnęły mi się na język i byłam pewna, że właśnie to chciałam żeby usłyszał. Podejrzewałam od dłuższego czasu, że moje uczucia już nie są zwykłym zauroczeniem. To co działo się ze mną w pobliżu tego chłopaka było inne, sprawiało że czułam się wyjątkowa i wiedziałam, że to on jest tym, którego pragnę całować i widzieć codziennie. Jeszcze nigdy nie było mi tak dobrze, nawet jeżeli dookoła działo się beznadziejnie. On był dla mnie wszystkim. Potrafił naprawić cały świat dookoła jednym uśmiechem. Z łatwością mieszał mi w głowie, ale nie było lepszego uczucia od świadomości, jak ogromny ma na mnie wpływ jego osoba i pewność, że nie wykorzysta tego w żaden krzywdzący mnie sposób. Wpadłam po same uszy, wpadłam tak głęboko, że droga powrotna już dawno zniknęła z pola widzenia i nie było odwrotu.
- Nie, cofam to, jednak wiem co chcę powiedzieć – wypaliłam nagle, zarzucając mu ręce na ramiona i patrząc prosto w oczy.
Otworzyłam usta, jeszcze się wahając i w tym samym momencie blondyn spojrzał w punkt nad moim ramieniem. Widok za mną musiał go zdziwić, bo zmarszczył brwi i nie spuszczał z niego wzroku, zupełnie zapominając że coś mówiłam. Odwróciłam się w tamtą stronę, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości. Zobaczyłam co przyciągnęło uwagę Luke'a i w przeciwieństwie do niego, byłam zdenerwowana.
Rachel stała za nami, pakując coś do swojej czarnej torebki. Sukienkę miała również w kolorze ciemnym, więc zgadłam że wybierała się z nami na pogrzeb pani Irwin. Było to dla mnie dziwne, bo przecież nawet jej nie znała, a nie wydawało mi się, że aż tak leciała na moją siostrę, żeby łazić za nią i jej chłopakiem do każdego miejsca. Podejrzewałam, że miała większe plany niż pocieszanie Blake.
Odkąd Michael dowiedział się o tym, skąd wysyłano mi tajemnicze esemesy, oboje byliśmy pewni, że stoi za tym Rachel. Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że coś knuła, bo jej zachowanie było dziwne i za bardzo próbowała się nam podlizać. Nie czułam się przy niej pewnie i cały czas zrzucałam na nią wszystkie podejrzenia. Ciekawiło mnie jak długo stała w tamtym miejscu i podsłuchiwała to, o czym rozmawiałam z Lukiem.
- Nie wiedziałem, że idziesz z nami, Rachel – Luke powiedział od niechcenia, idealnie udając zaciekawienie. Sama bym w to uwierzyła, gdybym nie wiedziała, że również jest wtajemniczony w tą sprawę, choć nie tak bardzo jak ja i Clifford.
- Pomyślałam, że przyda wam się wsparcie – odezwała się przyjaźnie, podchodząc bliżej – Nie wyglądacie najlepiej. Widziałam, że przez ostatnie dni było wam ciężko.
- Jak miło z twojej strony – posłałam jej sarkastyczny uśmiech, na co Luke uszczypnął mnie w bok, przekazując żebym siedziała cicho.
- Powinniśmy już iść. Reszta czeka na nas na zewnątrz – blondyn otworzył drzwi, wypuszczając nas na dwór.
Rachel wyszła jako pierwsza, a my zaraz za nią. Zanim jednak opuściliśmy dom, poczułam ciepłe usta na szyi i ciche „Jestem z tobą" przy uchu.

RISKY PLAYER » luke hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz