Zostaw mnie, proszę...

353 15 27
                                    

Obudziłem się w jakimś ciemnym pomieszczeniu.
Głowa mnie strasznie bolała.
Krew...
Moja ręka krwawiła.
Super. Czyli ktoś mnie tu siłą rzucił.
O kur... Oj miałem nie przeklinać.
O kurcze ktoś chyba tu idzie- pomyślałem.
Co ja mam robić.
Udawać, że śpię, czy jednak nie udawać?...
CZEMU TO JA JESTEM STAWIANY PRZED TAKIMI WYBORAMI?!
Dobra walić to, nic nie udaję.
Okej ktoś tu wchodzi..
-No witaj, synu Garmadona- zaśmiała się tajemnicza osoba. Kim on był?
-Kim ty niby jesteś?- zaśmiałem się.
-Witam. Nazywam się Vex- zaśmiał się.. czekaj jak on miał? A no, Vex. Co to za imię? Lepszego mu matka nie mogła wybrać?
-Em to super. Witaj?...- odpowiedziałem.
-No no widzę, wybrańcu, że chyba lubisz sobie żartować- spojrzał się na mnie surowym spojrzeniem. Nie było to takie spojrzenie jakiego używa mój ojciec, ten był.. straszniejszy? No można tak powiedzieć.
-Nie no po prostu mam dobry humor- parsknąłem śmiechem.

Ale tego pożałowałem.
Dostałem w ryj.
Ale super.
Nie no co ja gadam? Lloyd ogarnij dupę- myślałem.
Poważna sytuacja a ja się śmieję.
-Dalej ci do śmiechu?- zapytał.
Nie.
A może jednak tak?..
NIE
LLOYD MUSISZ SIĘ OGARNĄĆ- powtarzałem w myślach.
-Nie- odpowiedziałem.
-Idealnie. To mam nadzieję, że będzie ci wygodnie- zaśmiał się i zawołał kogoś.
Od razu jacyś ludzie weszli do tego pomieszczenia.
Było ich dwóch.
-O co cho....- nie dokończyłem bo ten typek się odezwał.
-Przykuć go- warknął.

NIE BOŻE PROSZĘ NIE.
Podeszli do mnie i złapali mnie mocno za ręce.
-Puszczajcie mnie!- warknąłem.

I znowu dostałem w ryj.
Świetnie.
Przykuli mnie do jakiejś ściany.
Ci ludzie wyszli a Vex jeszcze przez chwilę został.
-Miłego umierania w męczarniach, młody Garmadonie- znowu się zaśmiał i wyszedł.

Zostałem sam.
Sam w ciemnym pomieszczeniu przykuty do ściany.
Moja ręka nadal krwawiła.
Bolała też ale nieważne...
A mogłem się wtedy nie śmiać..
Może gdyby nie to, to teraz leżałbym sobie na ,,wygodnej"
podłodze.
Ta, wygodnej.

Nie wiem nawet gdzie są moi przyjaciele.
Tato pomóż mi proszę...
Ja nie wytrzymam tutaj.
Tak długo rozmyślałem, że w końcu zasnąłem.
Czemu?
Nie wiem. Też zadaję sobie to pytanie.

[...] -Obudź się, wybrańcu- powiedział Vex.
-Hm?..- zapytałem cicho, bo ledwo co się obudziłem.
-Nie czas na drzemki- zaśmiał się.- Mam do ciebie kilka pytań, na które MUSISZ mi odpowiedzieć.
-Okej. To słucham- odpowiedziałem.
-Gdzie znajduje się twój ojciec?

Musiałem skłamać.
Nie wkopałbym ojca.
-Nie mam pojęcia. Kilka lat temu zostawił mnie ponownie. Od tego czasu się z nim nie widziałem- ojciec byłby dumny, że go nie wkopałem.
-KŁAMIESZ- krzyknął.
I uderzył mnie w brzuch.
Kur.. jezu miałem nie przeklinać.
Boże jak to bolało.
-Nie kłamie!- odpowiedziałem.
Podszedł do mnie najbliżej jak się dało.
Staliśmy teraz twarzą w twarz.
-Wiesz co robię ludziom, którzy kłamią?- zapytał.
-Nie wiem.
-Zabijam ich- znowu się zaśmiał. Ciekawe który to już raz..- Ale ciebie nie zabiję, bo jesteś mi jeszcze potrzebny.
Co ja miałem mu odpowiedzieć?
,,super!" ,,niesamowicie!"
Mruknąłem coś w odpowiedzi.
-A teraz- zaczął Vex.- Poniesiesz małą karę.
Wziął jakiś mały nożyk i przejechał mi nim po moich ranach. Po tych, które zrobiłem ostatnio.
O boże jak to piekło.
Ale... Skąd on wiedział, że mam tam rany? Przecież miałem na sobie strój, nie było nic widać...
Krzyknąłem z bólu.
-Zostaw mnie, proszę...- powiedziałem. Powiedziałem to z bezsilności...
-Zadam ci kolejne pytania na które oczekuje szczerej odpowiedzi- powiedział.
-Jasne.....- odpowiedziałem.

M I A Ł E M
D O Ś Ć.

-Jaką mocą włada twoj wujek?- zapytał.
-Chyba...- zacząłem.- Kreacją.
-No no, wreszcie na coś się przydajesz- zaśmiał się.- To teraz powiedz, gdzie aktualnie znajduję się twój ojciec. Ponawiam to pytanie, lecz teraz oczekuję szczerej odpowiedzi.
-On... Jest w klasztorze- odpowiedziałem.
Tato przepraszam że cię wkopałem.
Nie gniewaj się na mnie, błagam...
-Idealnie. A co z twoją złotą mocą? Dalej ją posiadasz?- to chyba było jego ostatnie pytanie.
-Nie. Mroczny władca mi ją odebrał- powiedziałem.
-Cudownie. Dziękuję za rozmowę i na przyszłość radzę nie kłamać.

I wyszedł.

Znowu zostałem sam.






Fałszywy Uśmiech - Lloyd Montgomery Garmadon Where stories live. Discover now