ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

222 48 50
                                    

                              Abigail

– Chcesz czytać, czy wyznaczać? – zagaduje mnie Angus, kiedy oboje ustawiamy się już przy punkcie wyjściowym do naszej trasy. Robię wielkie oczy i rozkładam ręce, bo naprawdę nie mam pojęcia, co powinnam mu na to odpowiedzieć. Nigdy w życiu nie byłam w takim miejscu, a już na pewno nie bawiłam się w jakieś chodzenie na azymut, o istnieniu którego tak szczerze mówiąc, do tej pory nie miałam nawet bladego pojęcia. – Dobra, to może czytaj. – Angus macha ponaglająco ręką, wskazując na kartkę, którą wcześniej dostaliśmy od Malcolma.

– Azymut czterdzieści pięć stopni – północny wschód, pięćdziesiąt kroków – mamroczę pod nosem, jednocześnie czując się tak, jakbym mówiła do niego po chińsku, ponieważ kompletnie nic z tego nie rozumiem.

Angus ustawia się tuż za mną, bierze kompas do ręki, a potem zaczyna nim kilka razy obracać dookoła, po czym nagle wypala: – To będzie tam. – Wskazuje na jakiś punkt po naszej prawej stronie a następnie rusza w jego kierunku, głośno odliczając przy tym kroki.

Skąd on to do cholery jasnej w ogóle wiedział?! – myślę, ponownie wgapiając się w treść tej komendy. Przecież to jest jakaś totalna czarna magia i choćbym nawet przeczytała to polecenie jeszcze ze sto tysięcy razy, to i tak nic  z niego nie zrozumiem.

– Abby! – woła, machając do mnie ręką. – Chodź tu z tą kartką i czytaj następny podpunkt.

Zaciskam dłonie w pięści, ale podbiegam te pięćdziesiąt kroków, których na szczęście nie muszę już liczyć, a następnie zatrzymuję się przy wielkim drzewie, o które Angus opiera się teraz plecami z taką miną, jakby zdążył się tu już porządnie wynudzić, popijając przy tym tę mętną wodę z butelki, którą wcześniej łaskawie podarował nam Malcolm.

– Chcesz się napić? – pyta, wyciągając butelkę w moją stroną.

– Nie ma mowy – odburkuję z niesmakiem. – Nie będę piła tego ohydztwa, nawet, jeśli miałabym tu za chwilę skonać z pragnienia – oświadczam stanowczo, odwracając ostentacyjnie głowę w inną stronę.
Prawda jest jednak taka, że oddałabym teraz naprawdę wiele za kilka łyków mojej ulubionej wysoko zmineralizowanej wody z lodem i kromkę pełnoziarnistego, dietetycznego chleba z twarożkiem.
Od wczorajszego wieczora nie miałam w ustach absolutnie nic, a jak na złość, dziś zapowiada się naprawdę upalny dzień i cholernie ciężko będzie go przetrwać bez wody i porządnego posiłku.

– Nie, to nie – kwituje obojętnie Angus, po czym z powrotem chowa butelkę do plecaka. – Co tam mamy dalej? – Kiwa głową w stronę kartki.

– Trzysta piętnaście stopni, północny zachód, sto trzydzieści kroków – czytam, a zaraz potem parskam głośnym śmiechem, bo znów czuję się tak, jakbym przemawiała do niego w jakimś skomplikowanym, obcym języku.

Angus ponownie ustawia kompas, tylko, że tym razem zerka w lewo i mówi:

– Sto trzydzieści kroków to dość sporo. Może pójdziemy razem?

– Okej – zgadzam się, krzyżując ramiona na piersi. – Ale pod warunkiem, że wytłumaczysz mi, w jaki sposób odczytujesz te kierunki – rzucam ostro, posyłając mu wyzywające spojrzenie.

– Hmm...a myślałem, że cię to w ogóle nie interesuje – odpowiada rozbawionym głosem, unosząc kąciki ust w przebiegłym uśmiechu. Cholerne dołeczki od razu pojawiają się w obydwu jego policzkach. Niech go jasny szlag! – ...Że tylko chciałaś, abym wygrał dla nas to zadanie, bo zależy ci na punktach.

Ugh! Jaki on potrafi być czasami denerwujący.

– Bo tak jest – warczę, obrzucając go wściekłym spojrzeniem. – Ale pomimo wszystko wolałabym jednak sprawdzić umiejętności człowieka, któremu aktualnie powierzam swój los – oświadczam sucho, po czym od razu przechwytuję kompas i układam go na swojej dłoni.

Angus parska cichym śmiechem i kręci głową w taki sposób, jakby nie do końca wierzył, że faktycznie może mnie to interesować. Szczerze mówiąc, to nawet ja sama trochę się sobie dziwię, że rzeczywiście chcę to wiedzieć.

– No dobra, księżniczko, niech ci będzie – mówi, po czym podrywa się z miejsca i ustawia się za mną tak blisko, że pomimo cienkiego, bawełnianego T-shirtu, jaki ma na sobie, od razu wyczuwam na plecach dotyk jego umięśnionej klaty, a moje uda i łydki stapiają się dodatkowo z przewiewnym materiałem jego spodni.
Cholera, cholera, cholera...

– Najpierw musisz ustawić kompas tak, żeby ta czerwona wskazówka pokrywała się z kreską wyznaczającą północ – tłumaczy, pochylając się nad moim ramieniem. – Azymut jest liczony w stopniach, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, począwszy od zera, aż do trzystu sześćdziesięciu stopni, co oznacza, że mamy do czynienia z kołem. Rozumiesz coś z tego? – pyta, odwracając głowę w moją stroną, a ja nie potrafię się teraz skupić na niczym innym jak na jego gorącym oddechu na mojej szyi. – Abby...?

– Co?...A... tak...koło...rozumiem – wyduszam z trudem, usiłując złapać głębszy oddech.

– Okej, to jedziemy dalej – mówi, po czym przysuwa się jeszcze bliżej, a potem łapie moją dłoń, na której trzymam kompas i unosi ją do góry, wciąż trzymając ją w swojej. – No więc...mamy cztery podstawowe kierunki: północ, czyli zero stopni – delikatnym ruchem przesuwa moją dłoń do przodu. – Południe, sto osiemdziesiąt stopni – przyciąga obie dłonie w naszym kierunku, tak, że muskają teraz materiał mojej koszulki. – Wschód, dziewięćdziesiąt stopni. – Teraz nasze ręce wędrują w prawo. – I zachód, dwieście siedemdziesiąt stopni – tłumaczy cicho, po czym przesuwa nasze dłonie w lewo. – A wszystkie inne kąty musisz odnaleźć w poszczególnych przedziałach okręgu, pomiędzy głównymi kierunkami – dodaje, po czym opuszcza swoją dłoń i odsuwa się na krok.

Nieświadomie wypuszczam z ust cały ogrom powietrza, bo do tej pory nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że od jakiegoś czasu ciągle je wstrzymuję.

– Czyli, gdybym ci teraz powiedział, że masz iść na azymut sto trzydzieści pięć stopni na południowy wschód, to gdzie byś poszła?

Odwracam kompas w dłoni tak, żeby czerwona wskazówka stykała się z wyznacznikiem zero, a potem przeliczam wartość kątów względem ustawienia kierunków i... nagle dostaję oświecenia. Zaczynam wreszcie to wszystko rozumieć. Kurczę, to naprawdę wcale nie jest takie trudne, jak mi się wcześniej wydawało.

– Tam! – wskazuję za siebie na punkt znajdujący się na południowy wschód od nas.

– Brawo! – Angus klaszcze w dłonie, szczerząc się do mnie z radości.

– Rozumiem to, Angus! – wykrzykuję. – Naprawdę to rozumiem! – dodaję, po czym niewiele myśląc odwracam się za siebie a następnie rzucam mu się na szyję.

Przez pierwsze kilka sekund chłopak jest tak bardzo oszołomiony, że stoi tylko nieruchomo jak słup soli i w ogóle nie reaguje na ten mój niespodziewany wybuch radości, przez co czuję się trochę...nie wiem...rozczarowana? Ale kiedy schodzi z niego pierwszy szok, zaciska dłonie na mojej talii i opiera głowę na ramieniu, po czym szepcze:

– Gdybym wiedział, że tak bardzo się z tego ucieszysz, to już dawno przytwierdziłbym sobie ten kompas do czoła.

– Co? – dopytuję z zaskoczeniem, odsuwając twarz na taką odległość, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Z miejsca uderza mnie ta niesamowita barwa jego źrenic, która bezustannie przypomina mi mojego ulubionego czekoladowo-karmelowego Guinnessa.

– Nic, Abby...nie ważne – mamrocze, opuszczając wzrok na ziemię, a następnie cofa się gwałtownie na dwa kroki, przez co całą skórę mojego ciała, owiewa nagle nieprzyjemny chłód.

– Angus...

– Lepiej już chodźmy, Abby – przerywa mi, zanim w ogóle zdążę go o cokolwiek zapytać. – Inaczej nigdy nam się nie uda zrobić tego zadania, a przecież to właśnie dlatego chciałaś być dzisiaj ze mną w parze, prawda? – rzuca, oglądając się w moją stronę.

– Tak, masz rację – przyznaję cicho. – Tylko i wyłącznie dlatego.

Kochane dziewczyny❤️
Ten rozdział musiałam podzielić na dwie części, ponieważ reszta będzie napisana z perspektywy Angusa🤩❤️
W końcu po takiej akcji ze strony Abigail, należy się chłopakowi trochę dodatkowego "czasu antenowego"🤣🤭
Do usłyszenia już niedługo.
Buziaki😘❤️
Nina

(NIE)TWOJA LIGAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz