ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

199 53 44
                                    

                                                                                                         Angus

Tina już od dłuższego czasu trajkocze mi coś do ucha jak nakręcona, ale szczerze mówiąc, to w ogóle jej nie słucham. Wyłączyłem się już na etapie „Aguuus, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu jesteś", a potem odwróciłem głowę w kierunku namiotu, gdzie Abby wspólnie ze swoim nowym kolegą Jaxem ciągle jeszcze wpatrywała się z przerażeniem w swoje dzisiejsze śniadanie. Nie ruszyła nawet kęsa. Ale to akurat wcale mnie nie dziwi, bo z tego co zdążyłem zauważyć, to tylko i ja i Tina w całości zjedliśmy swoje porce.

No cóż..., trzy lata temu, kiedy byłem tu po raz pierwszy, zachowywałem się dokładnie tak samo: odmawiałem jedzenia i picia, a nawet udziału w najprostszych zadaniach tylko po to, żeby pokazać Malcolmowi, że za nic w świecie nie będzie w stanie mnie złamać. Pamiętam, że wtedy wydawało mi się bardzo dziwne, że facet ma na to kompletnie wyrąbane i nawet nie próbuje mnie do niczego zmuszać ani namawiać, tylko jak gdyby nigdy nic, spokojnie koncentruje się na wypełnianiu swoich obowiązków. Jednak po czterech dniach totalnej głodówki i skrajnego odwodnienia, wszystko diametralnie się zmieniło. Wtedy, po raz pierwszy dwójka uczestników naszego obozu osiągnęła w zadaniach liczbę stu punktów, za co na naszych oczach przyniesiono im cały kosz jedzenia: smażone steki, pieczone kawałki kurczaka, ziemniaki, gotowane warzywa a nawet różnego rodzaju desery i napoje a potem zabrano ich jeszcze na noc do motelu, gdzie mogli się porządnie wykąpać, wyspać na normalnych łóżkach i przebrać w nowe, świeże ubrania. Myślałem, że trafi mnie jasny szlag, kiedy na drugi dzień przywieźli ich z powrotem do obozu. Byli szczęśliwi, najedzeni i odświeżeni, a tymczasem cała nasza pozostała ósemka, ciągle umierała z głodu w tej dziczy. Miałem wtedy na koncie minus osiemdziesiąt pięć punktów, więc szansa na to, że jakimś cudem uda mi się wyjść na prostą była naprawdę bardzo marna, ale pomimo wszystko postanowiłem wziąć się do roboty. Dokładnie dziewięć dni później, to ja po raz pierwszy osiągnąłem swoją setkę i, kurwa, co to była za radość. Przysięgam, że nigdy w życiu nie cieszyłem się aż tak bardzo na widok talerza z jedzeniem i czystej, pitnej wody, lejącej się z hotelowego kranu bez żadnego limitu, ponieważ ta, którą mamy tutaj w łazience, to woda z pobliskiego jeziora podgrzewana w baniakach stojących na jej tyłach i jest w niej tak niewyobrażalna ilość bakterii, że za nic w świecie nie nadaje się do picia. No chyba, że będzie się ją gotowało przez co najmniej pięć minut, ale najpierw... trzeba umieć rozpalić ogień.

Nagle te wszystkie obrazki wspomnień w mojej głowie zaczynają się stopniowo rozmywać, a serce niemal podchodzi mi do gardła, bo z tego wielkiego namiotu, w którym jeszcze przed chwilą jedliśmy „śniadanie" wychodzi Abby i... jak gdyby nigdy nic wspiera się dumnie na ramieniu swojego nowego blond kumpla.

Mam wrażenie, że w tym momencie wszystkie promienie porannego słońca w jakiś magiczny sposób zmówiły się ze sobą, bo jak na zawołanie zmieniają swój kierunek a potem padają wprost na jej idealną sylwetkę. Przełykam głośno ślinę i ze wszystkich sił staram się skupić na Malcolmie i tej niewielkiej, czarnej torbie wypchanej jakimiś rzeczami, która stoi tuż obok niego, ale, jak na złość przed oczami mam tylko Abigail Mcallister w tych jej cholernych krótkich jeansowych spodenkach i obcisłej pomarańczowej koszulce.

– Jasny szlag – klnę cicho pod nosem. Ta dziewczyna jest jak mój własny, prywatny narkotyk. Potrafi jednym niewinnym spojrzeniem lub gestem wprowadzić mnie w stan najwyższego haju, a następnie rozdeptać na miazgę, niczym nic nieznaczącego karalucha i bez mrugnięcia okiem z powrotem odesłać do tej mojej smutnej, szarej rzeczywistości, gdzie znów desperacko potrzebuję kolejnej dawki moich „dragów".

– Mam nadzieję, że uda się nam wylosować ten sam kolor – szepcze mi do ucha Tina, trącając mnie przy tym łokciem w żebra.

– Co? A...tak...– mamroczę, usiłując przywołać się do porządku, a następnie zerkam w kierunku Malcolma, który wyciąga z przewieszonej na ramieniu skórzanej nerki pięć par kamieni w różnych kolorach, a potem wrzuca je do sporych rozmiarów drewnianej skrzynki i zamyka jej wieko.

(NIE)TWOJA LIGAWhere stories live. Discover now