ROZDZIAŁ CZWARTY

324 56 75
                                    

  

                                                                                                     Abigail

– Abigail, na Boga, przynajmniej postaraj się udawać, że ci się tu podoba – karci mnie Brighid, jednocześnie uśmiechając się wdzięcznie do potężnej grupy dziennikarzy i reporterów najpopularniejszych czasopism i stacji telewizyjnych w kraju, którzy już od jakiegoś czasu biegają po sali z aparatami – najprawdopodobniej tylko po to, żeby doszukać się gdzieś jakiejś sensacji, lub choćby soczystej plotki.

– Staram się – odburkuję przez zaciśnięte zęby, a następnie zgarniam kieliszek z tacy kelnera, który akurat przechodzi obok i upijam łyk słodkiego, bezalkoholowego szampana, jaki specjalnie na dzisiejszą imprezę wybrała nasza koordynatorka przyjęć. Podobno na bankietach charytatywnych nie powinno się serwować żadnego alkoholu; a już na pewno nie wtedy, kiedy chodzi o zbiórkę pieniędzy na rzecz okolicznych domów dziecka, ale po tym, co na temat mojego byłego chłopaka i najbliższej kuzynki, odkryły dziś moje przyjaciółki, czuję, że bez wymykania się do gabinetu ojca po kilka łyków mocnej whisky, nie dam rady wytrwać do końca wieczoru.

– To postaraj się lepiej. – Brighid ponownie używa tego swojego rozkazującego tonu głosu, a zaraz potem kładzie mi dłoń na ramieniu z taką czułością, jakbyśmy właśnie ucinały sobie typową dla nas, przyjemną, babską pogawędkę. Przyznaję – trochę mnie to zaskakuje, jednak tylko do momentu, kiedy zauważam stojącego tuż obok nas, znanego reportera wiodącej stacji informacyjnej. Facet natychmiast zabiera się do wykonywania dla nas krótkiej sesji fotograficznej, a ja wprost nie mogę wyjść z podziwu, że z każdym kolejnym pstryknięciem jego aparatu, wyraz twarzy Brighid nabiera coraz więcej ciepła i matczynej miłości. Co za kłamliwa, podła żmija! Od ponad dziesięciu lat, ani razu mnie nie przytuliła – no chyba, że robiła to akurat na pokaz – oczywiście w towarzystwie mojego ojca; ani też nigdy nie odezwała się do mnie inaczej, niż w ten swój oschły, rozkazujący sposób, jakiego zresztą użyła też wobec mnie zaledwie kilkanaście sekund temu.

W momencie, kiedy zauważam, że reporter znika już w poszukiwaniu kolejnego obiektu do sfotografowania, od razu odskakuję od macochy, a następnie ruszam w kierunku bufetu, ponieważ z tego miejsca mam o wiele lepszy widok na zgromadzonych gości. W środku, ciągle jeszcze brakuje mojej kuzynki, Nessy, a ja... bardzo nie chcę przegapić jej wejścia.

– Nie kłamałaś, kiedy mówiłaś, że ten bankiet będzie dla ciebie męczący – odzywa się nagle Angus, uzupełniając bufet o kolejne półmiski z przekąskami. – Masz taką minę, jakbyś już teraz chciała stąd uciec.

– Kiedy wspomniałam o tym, że swoją obecnością jeszcze bardziej pogorszysz mi nastrój, też nie kłamałam – odcinam się, po czym dopijam resztę swojego szampana, a następnie odstawiam kieliszek na tacę, którą Angus trzyma w dłoni. – Ale, fakt! Czasami się przydajesz. – Posyłam mu krótki, ironiczny uśmiech.

– Ale tylko, dlatego, że całkiem nieźle mi za to płacą – rzuca, naśladując mój ton głosu. – To jak, jeszcze jeden kieliszek?

– A możesz dodać do niego coś mocniejszego? – odpowiadam pytaniem na pytanie, na co Angus momentalnie wybucha szczerym, niekontrolowanym śmiechem. Zauważam, że w kącikach jego ust pojawiają się wtedy dwa całkiem fajne dołeczki. Całkiem fajne – to może trochę za dużo powiedziane. Znośne. Dwa znośne dołeczki.

– Tak, ale dopiero po bankiecie i to w części mieszkalnej dla służby – oświadcza, przyjmując prowokacyjny wyraz twarzy. – Ale mogę się założyć, że to ostatnie miejsce na twojej liście, które chciałabyś...

Ostatniego zdania już nawet nie kończy, bo w tym momencie biorę kolejny kieliszek szampana i całą jego zawartość wylewam wprost na tę jego elegancką białą koszulę, która wystaje spod jeszcze bardziej eleganckiej czarnej marynarki.

(NIE)TWOJA LIGAWhere stories live. Discover now