ROZDZIAŁ XV WIELKIE ZGROMADZENIE NOCY CZY WIELKIE ZABÓJSTWO NIEWINNEGO cz.II

39 10 41
                                    

Członkowie Council przystawili palce do ust, zupełnie jakby uciszali niesforne dzieci. Poważny azjata stojący kilkanaście metrów pode mną uśmiechnął się w stosowny do sytuacji sposób, ale nawet przez ten drobny gest przebijała jego powaga i niezrozumiały dla mnie gniew. Zmrużył oczy.

- Lamia viribus, obywatele Community of lamia viribus, bracia i siostry – rozłożył ręce, rozpoczynając swoją przemowę. Zżerała mnie ciekawość na temat tego, co miał do powiedzenia. - Jak dobrze wiecie, Wielkie Zgromadzenie Nocy nigdy nie odbywa się bez powodu. Omawiane są na nim wykroczenia będące owocem zniewagi, braku szacunku lub rzeczy o wiele dotkliwszych i godzących w dobre imię naszej Wspólnoty. I tym razem doszło do takiego incydentu. – Przejechał wzrokiem po zgromadzonych. - Wezwałem was, gdyż jako Praesidens of Concil mam obowiązek poinformować was w imieniu Rady o zaistniałej sytuacji. Przejdę od razu do rzeczy. Okradziono nas.

Nie spodziewałam się, że te słowa aż tak wstrząsną wampirami energetycznymi. Większość szeroko otworzyła oczy, inni pokrzykiwali wzgardliwie niezrozumiałe dla mnie słowa. Słyszałam tysiące szeptów powtarzających „venator". Pośród tej stanowczej przewagi zbulwersowanych twarzy ukrywały się też inne, nieśmiałe i nie mające pojęcia, o co mogło chodzić. Byłam jedną z nich. Zastanawiałam się, czemu wieść o kradzieży wywołała takie poruszenie. Przecież ludzie byli stale okradani, zgłaszali to na policję i czekali na rozwiązanie sprawy. "A co, jeśli Rada to policja wampirów energetycznych?", pomyślałam.

Obróciłam głowę, żeby zobaczyć, jak zareagował Christopher. Ku mojemu zaskoczeniu był całkiem spokojny, no może pomijając fakt, że przygryzał wargę. Spostrzegł, że na niego patrzyłam i uśmiechnął się lekko, trochę tak, jakby mi mówił, żebym się tym wszystkim nie przejmowała. "Ta, jasne. Jakiś milion wampirów energetycznych świruje, a ja mam być spokojna".

Była jeszcze jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę w tamtej wypowiedzi. Członek Rady nazwał nas braćmi i siostrami, co często robili venatorzy i wampiry energetyczne zwracając się do innych ze swojego gatunku. Christopher wspominał, że piętno osadzone na jego duszy przenosiło się z pokolenia na pokolenie, więc skoro ja również je miałam, to musieli je posiadać także moi przodkowie. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żeby moja mama zaliczała się do tej mrocznej społeczności, więc uznałam, że było z nią podobnie, jak z rodzicami Christophera – piętno nie ujawniło się. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Co, jeśli i u mnie miało się nie ujawnić i te dziwne rzeczy działy się jedynie przez to, że gdzieś tam w środku je miałam, ale pozostawało uśpione?

Rozejrzałam się po przepastnej sali. Według tego, czego się dowiedziałam, musiałam być spokrewniona z każdym, kto tam siedział. Poruszyłam się niespokojnie na kamiennym siedzeniu, wyobrażając sobie, że to niedzielne spotkanie rodzinne. "A gdzie smakowita pieczeń i kompot?". Skrzywiłam się. "No tak, przecież logicznie rozumując, moja rodzinka nic nie je, dostarcza sobie energii potrzebnej do funkcjonowania z innych źródeł. Takich żywych i smutnych".

Znowu nastała cisza. Większość osób przerwała swoje protesty w połowie i zastygła niczym kamień. Zorientowałam się, że podobna sytuacja miała miejsce na korytarzu. O co chodziło? To musiał być jakiś kod, którego nie rozumiem.

- Konkludując, skradziono Detektor Znaku. – Po sali przetoczyło się zbiorowe westchnienie. - Ten artefakt należący do Rady znajdował się w ukryciu tutaj, w Domum, strzeżony przez naszą skumulowaną energię. Dzięki temu możemy wykluczyć z grona podejrzanych wszystkich ludzi i venatorów, gdyż nie przekroczyliby zabezpieczeń. To oznacza, że złodziej znajduje się wśród nas.

Usłyszałam mnóstwo niedowierzających okrzyków. Wampiry nie chciały zaakceptować, że ktoś z ich „rodziny" był w to zamieszany. Poczułam na sobie jeszcze więcej niż wcześniej podejrzliwych spojrzeń, przez co skuliłam się na twardym siedzeniu. Kto inny mógłby być sprawcą, jeśli nie niebieskooka siedemnastolatka, której z trudem udało się pokonać zabezpieczenia? Odnosiłam wrażenie, że zależało im jedynie na wyznaczeniu sprawcy. To, czy dana osoba faktycznie miała możliwość dokonać tego wykroczenia, było drugorzędne. Nie wiedziałam, jak w tym społeczeństwie wyglądało dochodzenie i czy w ogóle się je przeprowadzało. "Nawet te potężne istoty boją się tego, co obce", zauważyłam z zaskoczeniem. Inność rujnowała ich plany pozostania na szczycie.

Znaki Dusz. OdrodzenieWhere stories live. Discover now