ROZDZIAŁ XXVI ZWYKŁY DZIEŃ Z NIEZWYKŁYMI PREZENTAMI cz. II

44 11 40
                                    

Zlustrowałam całą jego sylwetkę. Pod kurtką miał zieloną koszulkę, która podkreślała barwę jego oczu. Długie spodnie skutecznie zakrywały resztę ciała, przez co nie mogłam ocenić jego ewentualnych obrażeń. Włosy w kolorze jesiennych liści powiewały na wietrze.

- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. – Przekrzywił głowę, przyglądając mi się z namysłem. Odchrząknął. – Chyba nie sądziłaś, że zabił mnie tamten demon, prawda?

"Tak, dokładnie tak myślałam" - mogłabym odpowiedzieć, gdyby nie to, że postanowiłam zachować resztki godności i nie dać po sobie poznać, że tak łatwo w niego zwątpiłam.

- Przepraszam, że kolejny raz uciekłam. Powinnam chociaż spróbować ci pomóc – wypowiedziałam słowa, które zataczały koła w moim umyśle, odkąd wsiadłam do tamtego ratującego mnie autobusu. Utkwiłam wzrok w kafelkach pod moimi stopami. – I dziękuję ci za wszystko. Za ocalenie mi życia po raz enty, chociaż wcale nie musiałeś tego robić, bo byłam dla ciebie wcześniej taka... Hm, oziębła i...

- Wystarczy – przerwał mi tonem, który zmusił mnie do podniesienia spojrzenia. Jego twarz zdradzała zdecydowanie i jakąś zagadkową ciekawość. – Martwiłaś się o mnie?

Odrobinę zdziwiło mnie to pytanie, ale postanowiłam odpowiedzieć jak najbardziej szczerze. Byłam mu to winna.

- Jak mogłam się nie martwić? Nie odzywałeś się kilka dni! A przypominam ci, że wcześniej pojawiałeś się aż za często. Nie mogłeś chociaż wysłać mi jakiejś magicznej venatorskiej wiadomości, że żyjesz i wszystko jest w porządku?

Próbowałam wzbudzić w nim wyrzuty sumienia, ale najwidoczniej coś mi nie wyszło, bo uśmiechnął się, pokazując mi te swoje dołeczki w policzkach.

- Martwiłaś się o mnie.

Zmarszczyłam brwi. Postanowiłam szybko zmienić temat.

- Skoro już to sobie wyjaśniliśmy... Czemu spotykamy się akurat tutaj i akurat teraz? - Wskazałam drzwi. - Szczerze powiedziawszy, trochę zwątpiłam, że kiedykolwiek zrobisz z nich użytek.

Zrobił kilka kroków w tył, zbliżając się do schodów prowadzących do ogrodu. W mojej głowie jak na zawołanie pojawił się obraz jego nogi trafiającej na pustkę i skazującej całe ciało na bolesny zjazd po stopniach. Nagle zatrzymał się, jakby doskonale wyczuł moment ratujący go przed spełnieniem tej wizji.

- Przejdziemy się?

Zacisnęłam usta, analizując jego całkiem przyjazny uśmiech.

- Czemu nie.

Weszłam spowrotem do domu i omiotłam wzrokiem najbliższą szafkę.

- Chodziło mi o przejście się po ogrodzie, a nie po domu - zauważył z lekką kpiną.

- Mi też - odparłam. Nareszcie chwyciłam klucze i pomachałam nimi, wracając do Josepha. - Ale nie potrafię magicznie zamykać zamków.

Wzruszył ramionami.

- Mógłbym cię nauczyć.

Uniosłam brwi. "Joseph, czarodziejski korepetytor", pomyślałam, przekręcając klucz.

Słońce wyglądało zza chmur, mimo to dzień należał raczej do chłodnych, być moźe z powodu nieustępliwego wiatru. Wchodziliśmy coraz głębiej w otaczający dom ogród, owoc ciężkiej pracy rąk mojej mamy. Zawsze zaskakiwał mnie podziw, jakim darzyła pielęgnowane przez siebie rośliny.

"Belle, patrz tutaj!" - zawołała do mnie kiedyś, a w jej oczach iskrzyła fascynacja. Wskazywała przebijający ziemię pęd. - "Nowe życie, tak po prostu. Czy to nie wspaniałe, że ziemia ze zwykłego nasiona tworzy takie cuda?".

Znaki Dusz. Odrodzenie [W TRAKCIE ZMIAN]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz