ROZDZIAŁ XX KŁÓTNIA Z VENATOREM NIE WRÓŻY NIC DOBREGO cz.I

61 15 45
                                    

Głośno wypuściłam powietrze z płuc, uzmysławiając sobie, że stał przede mną uśmiechający się rozbrajająco Rafael. Uniósł brwi pod moim adresem i zabrał rękę.

- Czy ty przed chwilą rozmawiałaś z powietrzem, czy tylko mi się wydawało? - Wyjrzał za moje ramię.

Już miałam coś wymyślić, żeby nie było, że widywałam duchy, ale przecież to był Rafael, wampir energetyczny. Pewnie już się przyzwyczaił do takich scen. Uniosłam więc kciuk i wskazałam za swoje plecy.

- Luna – mruknęłam tylko.

Albo mi się wydawało, albo zbladł. Uśmiech natychmiast spełzł z jego twarzy.

Chyba jednak nie był przyzwyczajony.

Z sykiem wypuścił powietrze i zagryzł zęby.

- Diabelskie zjawy! - warknął. - Można wpaść w obłęd przez to ich znikanie.

Widocznie tak jak Alex nie znosił niematerialnych bytów. Zanotowałam w głowie, żeby przekazać jej ten łączący ich szczegół.

- Znikanie? - powtórzyłam, ponownie się odwracając.

Miał rację, po Lunie nie pozostał żaden ślad. Ale ja miałam do niej jeszcze tak wiele pytań! Znowu uraczyła mnie garścią dziwnych, niezrozumiałych wskazówek, które napełniły mnie jeszcze większą ilością wątpliwości.

Wróciłam spojrzeniem do Rafaela, który wciąż zasłaniał ręką grymas malujący się na jego twarzy. Mruczał coś do siebie. Z rozwichrzonymi czarnymi włosami i artystycznie rozpiętymi mankietami ciemnej koszuli przypominał mi filozofa wzburzonego dopiero co przywołaną myślą. Jeśli faktycznie był renesansowym twórcą, pewnie zdążył w ciągu długiego życia zgromadzić w swoim umyśle wiele niekonwencjonalnych pomysłów. Nagle poczułam się trochę onieśmielona jego obecnością.

Odchrząknęłam.

- Więc... Może chciałeś mi coś powiedzieć? - spróbowałam delikatnie podjąć temat, choć jak na mój gust wyszło mi to nieco obraźliwie. "A niech to".

Otrząsnął się, jakby stroszył piórka i obdarzył mnie swoim rozbawionym uśmieszkiem.

- Ach, tak. Mam dla ciebie super wieści, siostrzyczko! - Poklepał mnie po ramieniu w nagłym przypływie entuzjazmu.

„Siostrzyczko?", pomyślałam, "A, no tak, przecież uważa mnie za wampira energetycznego. Szkoda tylko, że nawet członek Council podważa moje pochodzenie". Tym razem to ja pokręciłam głową, próbując się nieco rozluźnić i przedstawić jeden z moich całkiem znośnych uśmiechów.

- Nasza kastowa rodzinka jest ciebie niesamowicie ciekawa - kontynuował. - Carmen i Karen oczywiście już mi się pochwaliły, że poznały naszą nową członkinię, a Emmanuel... - Skrzywił się, jakby zobaczył coś odrażającego. Uwielbiałam jego mimikę, z trudem utrzymywałam kąciki ust w miejscu. - Cóż, kto brałby na serio, co on tam gada. Przyznam ci się, ale to będzie nasz mały sekret. - Spojrzał mi porozumiewawczo w oczy. - Nie znoszę typa. Zastanawiałem się kiedyś nawet, czy gdybym zrobił sobie testy alergologiczne, lekarz nie zakazałby mi na wieki wieków amen kontaktów z tym osobnikiem. Przysięgam, Judith jest czasami zbyt łaskawa, już dawno powinna wyrzucić go na zbite cztery litery za te jego ekscesy.

- Judith? - zapytałam, znajdując przerwę w jego wypowiedzi.

Wyprostował się.

- Kilka osób już poznałaś, ale wciąż nie znasz przywódców Kasty Wiecznych: Judith, Ambrose'a i Ephraima. Są dla nas jednocześnie jak rodzice i nauczyciele. Chcieliby się z tobą zobaczyć w najbliższą sobotę.

Imiona, które wymienił, no, może poza Judith, brzmiały trochę egzotycznie. "Mogą nazywać się nawet jak moja ulubiona zupa, jeśli będą chętni odpowiedzieć na moje pytania", pomyślałam, czując rosnące podekscytowanie. To była moja jedyna furtka do lepszego poznania energetycznego świata, więc zamierzałam przytrzymać ją otwartą jak najdłużej.

- Przekaż im, że z przyjemnością się z nimi spotkam. Gdzie miałoby dojść do takiego spotkania?

- Myślę, że nasza mała kryjówka w parku zachodnim to najodpowiedniejsze miejsce. Przy okazji poznasz resztę naszej nieporadnej gromadki. - Westchnął z rozczuleniem.

Cieszyłam się z okazji do rozwiania wątpliwości, ale poznanie "reszty nieporadnej gromadki" trochę mnie zestresowało. W końcu miałam być tam sama wśród paczki prawie obcych i śmiertelnie niebezpiecznych wampirów energetycznych. "Co, jeśli mnie nie polubią?", pomyślałam. Wzdrygnęłam się. "Annabelle, to nie pierwszy dzień w szkole. Sukcesem nie będzie zyskanie nowych przyjaciół, tylko przeżycie kolejnego dnia", upomniałam się.

- Super – zapewniłam, uśmiechając się chyba trochę zbyt szeroko.

Powoli przełknął ślinę.

- Ta – wymamrotał. - Ja już chyba będę się zmywał. Widzimy się jutro w szkole?

Ostatni raz zabłysnęłam uśmiechem.

- Oczywiście.

Odwrócił się na pięcie i oddalił szybkim krokiem. Zdaje się, że przez kilka ostatnich dni traumatycznych zdarzeń utraciłam część moich umiejętności społecznych. Nie, żeby kiedykolwiek były szczególnie rozbudowane. Obserwowałam jego oddalającą się sylwetkę, czując pewien niedosyt. Mój umysł cały czas krążył wokół jednego pytania, które za wszelką cenę starałam się odegnać. "Gdzie jest Christopher?". Nie pojawił się na żadnych zajęciach, co sprawiło, że węzeł zawiązany od wczoraj na moim żołądku zacisnął się jeszcze bardziej. "Czyżby nie chciał mnie znać?".

Krawędzią dłoni otarłam zabłąkaną łzę.

***

Przytknęłam palce do obdartej kartki, na której rozpisano rozkład jazdy. Kolejny autobus odjeżdżał dopiero za piętnaście minut. Wiatr wdzierał się w każdy zakamarek mojej dżinsowej kurtki. Kwadrans marznięcia na tym chłodzie idealnie pasował do mojego parszywego humoru. Zerknęłam na niebo, na którym właśnie zbierały się ciemne, burzowe chmury. "To będzie cud, jeśli nie oberwę piorunem przed dotarciem do domu", pomyślałam. Jakby na potwierdzenie moich słów, świetlista błyskawica przecięła niebo, a po okolicy rozniósł się donośny grzmot. Zgarbiłam się w sobie i wcisnęłam w kąt szklanej wiaty przystanku. Zagryzłam zęby, żeby nie szczękać nimi jednocześnie z zimna i strachu. Włosy uderzały o moją twarz, ograniczając widoczność. Pomiędzy kosmykami dostrzegałam cień. Wstrzymałam oddech, rejestrując spoczywające na mnie spojrzenie.

"Błagam, tylko nie teraz", pomyślałam. To nie była najlepsza pora na napad zbirów. Z roztargnieniem związałam szalejące na wietrze kosmyki. Przytknęłam dłoń do czoła, intensywnie wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał nieznajomy. Teraz nie było tam nic poza wirującymi liśćmi. Wzdrygnęłam się. Czyżby się ukrył, kiedy spinałam włosy? Podszedł w tym czasie bliżej? Czy właśnie zakradał się do mnie od tyłu niczym w jakimś horrorze?

Z wybijającym szaleńczy rytm sercem odwróciłam się do przezroczystej szyby za moimi plecami. Za szkłem nie dostrzegłam niczego poza ceglanym, szkolnym murem. Odetchnęłam, obracając się z powrotem. Gdy moje oczy napotkały czyjeś niebieskie tęczówki oddalone o zaledwie kilkanaście centymetrów, wrzasnęłam na całe gardło, jakby mnie co najmniej obdzierali ze skóry.

Stojąca przede mną postać zakryła sobie uszy.

- Byłbym ci niezmiernie wdzięczny, gdybyś przestała się wydzierać, Annabelle.

Znaki Dusz. Odrodzenie [W TRAKCIE ZMIAN]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz